A jeśli nie zazdrość to odkurzenie wspomnień, rozbudzenie sentymentu albo po prostu poprawa humoru 🙂 Dzisiejszy post zamyka urodzinową serię i mimo, że jeszcze dobrze nie zaczęłam go tworzyć, już teraz wiem, że będzie jednym z moich ulubionych.
Jak to się zaczęło?
Jestem trudna. Kiedy nie mam na coś ochoty – odmawiam. Bywam niemiła, ironiczna i złośliwa. Często mówię zanim pomyślę, a później mam ochotę uciąć sobie język przy samej nasadzie. Jestem impulsywna, niecierpliwa i wymagająca. Zazwyczaj albo ktoś bierze mnie z pełnym pakietem uniedogodnień, albo się żegnamy. W związku z powyższym moja przeprowadzka do Łodzi mogła zaowocować znajomościami na całe życie, albo absolutną śmiercią życia towarzyskiego.
Jak to dobrze, że nie pozwoliliście na to drugie! Nie będę teraz pisać o tym, jak to jesteśmy najfajniejszą paczką na świecie, będziemy się przyjaźnić do końca życia i nigdy o sobie nie zapomnimy. Znam wiele przykładów takich super-ekstra-wyjątkowych znajomości i większość z nich miała ten sam, raczej smutny koniec. Czy warto się tym przejmować? Absolutnie nie, mam tylko nadzieję, że będzie dane Nam się spotkać w przyszłości na wspólnych wakacjach w Meksyku, gdzie zabierzemy swoje super rodziny, wynajmiemy wyspę i będziemy pić drinki z palemką. Później, będziemy opowiadać sobie o tym, że wszyscy Nas okłamywali, bo przecież nie dość, że mamy pracę w zawodzie to nawet świetnie płatną. A tak w ogóle to przecież mamy swoje firmy, bo kto jak kto, ale my nie będziemy na kogoś pracować!
Najświetniejszy pomysł na prezent
Kiedy zbliżały się moje urodziny, nie miałam pojęcia, co kombinują. A jak się okazało, kombinowali od przeszło miesiąca. Dodam jedynie, że obejrzenie filmu w pełnej okazałości jest obarczone ryzykiem zakwasów na mięśniach brzucha. Ten możliwie najlepszy pomysł na prezent nie ujrzy światła dziennego w pełnej krasie, bo przecież mógłby im zaszkodzić w przyszłej karierze politycznej 😉 W tym miejscu przestaję pisać – te zdjęcia obronią się same.






Dziękuję. Znowu.