Tradycyjnie niedzielny, wyjątkowo środowy. Przez ostatni tydzień toczyłam nierówną walkę z Internetem, ale kiedy miałam wybrać między kolejną godziną spędzoną w lobby, a na plaży – poddawałam się. Miałam nadzieję, że skoro jesteście tacy super to wybaczycie mi trzydniowy poślizg i poczekacie do momentu, aż będę stacjonować już w Polsce. Ciałem, laptopem i Internetem. Bo emocjami czy myślami, nadal jestem te 3000 kilometrów od domu. Jak się okazało w Azji, a nie Afryce. Możemy uznać to nadal za margines błędu? Zacznijmy od początku.
W poniedziałek ciążyła nade mną wizją kolejnego egzaminu i wbrew wrodzonemu optymizmowi, była to również wizja kolejnej poprawki. Na szczęście poniedziałek był też dniem pizzy, odwiedzili nas Ania i Tomek, z którymi celebrowaliśmy ten dzień z należytą powagą. Pizzamanem w naszym domu jest Łukasz, który na etapie przygotowywania ciasta przypomina mi Babcię rozmawiającą z drożdżowcem. Łukasz czule przemawia bezpośrednio do drożdży, a później buduje dla nich schron z kocy i poduszek, co również stanowi całkiem zabawny widok. Jeśli chcecie sprawdzony pomysł na pizzę w stylu „Pan pizza” z Pizza Hut, Łukasz przygotuje dla Was instrukcje z inżynierską precyzją. Wtedy odtworzenie na pewno uda się każdemu? A ja z przyjemnością zjem ją po raz kolejny. Pakowanie sprawia mi zawsze ogromną przyjemność (czego niestety nie mogę powiedzieć o rozpakowywaniu), a tym razem było jeszcze fajniejsze niż zwykle, ze względu na Figę. Widać, że jest przemęczona i też potrzebowała urlopu!
Harmonogram na wtorek był dość napięty. 8:00 – odbiór paczki ze sprzętem do nurkowania, 10:00 – egzamin, 14:50 – zbiórka na lotnisku. We Wrocławiu. (Prawie) wszystko się udało i przed południem siedzieliśmy już w samochodzie, by później zrobić sobie przerwę na najlepszy obiad u mojego Taty, zmienić furę i sunąć na lotnisko. Byliśmy przed czasem, co zaowocowało wpisem na blogu z moimi postanowieniami na czas urlopu. Najmocniej skupiłam się na punkcie dziesiątym ;).
Kiedy pisałam Wam o afrykańskim Mielnie, wykazałam się okropną ignorancją (zrzućmy to na poczet koncetracji na sesji w okresie rezerwowania wyjazdu).
Ale najpierw kilka słów co do rezerwacji. Jestem jedną z tych osób, które są na bieżąco z ofertami biur podroży nawet wtedy, kiedy nie mają ani czasu, ani pieniędzy na wyjazd. Tym razem wycieczek szukałam na stronach wielu biur podróży i agregatów zbierających oferty w jednym miejscu. Mieliśmy proste oczekiwania: ma być ciepło. I tak, jak ceny w lutym poszybowały w górę w stosunku do grudnia (kiedy to można było polecieć na tydzień do Egiptu za 900 zł czy na Lanzarote za 1400), tak słupki temperatur pikowały w dół. Na kanarach zrobiła się raczej chłodna wiosna, w Maroko urywało głowę od wiatru, Turcja czy Tunezja odpadły w przedbiegach, a głębsza Afryka nie była na naszą kieszeń (górna granica: 2000 zł). Egipt wydawał się jedyną sensowną opcją (dla mnie miały być to drugie wakacje w Egipcie, a dla Łukasza już trzecie). Okazało się, że będą to nasze kolejne wakacje z Itaką. Po kliknięciu w link ustawiałam sortowanie według najniższej ceny, a hotele, nad którymi się zastanawiałam, konsultowałam z Sebastianem Orłowskim, którego bardzo Wam polecam (szczególnie, jeśli nie macie ochoty sami przedzierać się sami przez setki ofert). Dzięki niemu finalnie zapłaciliśmy za wycieczkę o 440 złotych mniej, niż zapłacilibyśmy jeszcze wieczór wcześniej.
Domyślam się, że większość z Was i tak już przescrollowała moją gadaninę w stronę fotek, więc umówmy się, że przygotujemy kompletny przewodnik, co, gdzie i jak, żebyście mogli sami się przekonać, że wczasy w Egipcie to nie tylko basenowy hotel, a później pioch, pioch i jeszcze raz pioch.
Niestety na pierwsze dwa dni naszego pobytu w Sharm el Sheikh (stąd pomyłka co do kontynentu – Półwysep Synaj to część Azji, nie Afryki jak reszta Egiptu) przypadło moje katarowe apogeum. Czułam się fatalnie, zamiast drinków z palemką piłam ciepłą herbatę, ale nie przeszkadzało mi to w cieszeniu się wakacjami i uroczą okolicą. Balonowa na grzbiet, chusta chroniąca przed wiatrem (który był dość silny) i ruszam w miasto!

Joga. Zen. Spokój. Szum morza. Śpiew ptaków.
No dobra, już kończę się wydurniać!
Niestety, Łukasz nie miał wielu okazji do nacieszenia się swoimi truskawkami.
Cudze zawsze jakoś tak lepiej smakują… 🙂
Żeby nikt mi nie mówił, że nie mamy wspólnych zdjęć z wakacji!
Może w Discovery można by zobaczyć lepsze. Może Nat Geo Wild jest w jakości HD. Ale nic nie ma szans mierzyć się z tymi zdjęciami, które zrobiliśmy pod wodą sami. Co najlepsze, nie musieliśmy wypływać w głąb morza, by cieszyć się tymi widokami. Takie widoki serwowało nam Morze Czerwone bezpośrednio przy hotelowej plaży. Byłam przemile zaskoczona, bo przed trzema laty „rafa koralowa przy hotelu” znaczyła mniej więcej tyle, co kilka rybek i koralowców… Tutaj była rafa w formule all inclusive!
Na dwa dni zmieniliśmy lokalizacje, by zobaczyć inne zakątki podwodnego świata. Dwukrotnie zeszliśmy pod wodą z butlą – ja pod opieką instruktora, Łukasz samodzielnie (ma już certyfikat nurkowy PADI). Było cudownie! To był mój trzeci raz z butlą i tym razem wiedziałam już, że nie można otwierać ust z wrażenia, jak to zrobiłam za pierwszym razem…
Cebula oczywiście obecna!
A gdybym miała pokazać wszystkie zdjęcia kotów, które zrobiliśmy na wyjeździe musiałby powstać oddzielny wpis. Odkąd jest z nami mała Fiszka nie jestem w stanie być obojętna wobec tych wszystkich kotów, których nie ma kto podrapać za uchem… W Egipcie widziałam takich mnóstwo, co najgorsze równie dużo było kociaków młodych, co nie zwiastuje perspektyw na poprawę sytuacji.
Gdyby Walentynki zawsze miały wyglądać jak te ostatnie, to może nawet mogłabym obchodzić je co roku…
Shisha – jedyne możliwe źródło dymu, który macie szansę zobaczyć z moich ust. Uwielbiam absolutnie! I wcale nie powtarzaliśmy tego ujęcia kilkadziesiąt razy, by móc pokazać jedno z normalną miną i pokaźną chmurką.
Kolorowy kanion zrobił na mnie ogromne wrażenie – więcej zdjęć, a nawet czegoś więcej niż zdjęć (!) pokażę w naszym poradniku.
Jeśli facet jest fotografem to jego kobieta czy chce, czy nie – musi być modelką. Ja zdecydowanie bardziej nie chcę, niż chcę, ale powiedzmy, że z 300 zdjęć zrobionych podczas tej jednej serii, mogę wybrać kilka, które nadają się do publikacji. Oczywiście sesja o wschodzie słońca nie tylko ze względu na najlepsze światło do zdjęć, ale gdyby na plaży oprócz nas był chociaż jeden człowiek nie byłoby szans na wyginanie się przed obiektywem. Sam na sam z Łukaszem czułam się przy tym wystarczająco głupio.
W tych pozach czułam się zdecydowanie lepiej, do czego chyba już się przyzwyczailiście 😉
Wiem, że bez Figi ten wpis nie miałby racji bytu, więc podrzucam część fotek, które na bieżąco dostawałam od Ani – ulubionej cioci i tymczasowej opiekunki naszego szaraka.
Teraz nie pozostaje mi nic innego jak wrócić do rzeczywistości. Przez nadchodzącą napiętą sesję poprawkową nie może to być powrót leniwy i powolny. To najważniejsza sesja w całej mojej studenckiej karierze, więc trzymajcie kciuki i bądźcie wyrozumiali, w razie gdybym nie mogła aktualizować tak często, jakbym chciała. Jestem wypoczęta, opalona, zrelaksowana, więc odważnie stawię czoła wszystkim wyzwaniom.
I nawet dam sobie z nimi radę, o!
Cudowne zdjęcia, widzę, że wyjazd jak najbardziej udany! Aż zachciało mi się słoneczka. I oceanu. I plaży. Chcę lato!
A mnie zdecydowanie bardziej podobają się te foty z Tobą sexy zmysłową! Szacun dla.fotografa! Poza tym.zdjęcia spod wody wymioty wszystko. Super, że wypoczeliscie 🙂
Tylko on jeden mógł mi zrobić takie zdjęcia! 🙂
Na chwilę aż się przeniosłam do tego pięknego miejsca, dzięki za umilenie wieczoru i czekamy na więcej (czyżby film?:D) Życzę udanej sesji poprawkowej, grunt to sie nie poddawać!
Piękną masz tą czerwoną sukienkę <3
Będzie film, ale to nie to miałam na myśli. To takie hmmmmm wyjątkowe zdjęcia, których nie widziałam jeszcze na żadnym innym blogu… zobaczysz, to coś ekstra :)!
Ach, jakie piękne słońce nam przywiozłaś! Uwielbiam Twoje miny na zdjęciach, oglądam Ciebie i wieczór taki wesoły! 😀
Cieszę się, ja też zdecydowanie wolę robić durne miny niż wdzięczyć się do obiektywu, nawet jeśli stoi za nim Łukasz 😀
Jesteś piękna 🙂
Zdecydowanie poprawiłaś mi humor tym wpisem :))
Przyjemność po mojej stronie :). Może kiedyś poprawię sobie humor dodaniem zdjęcia w pozie, którą masz na profilowym :D!
Zdjęcia boooskieeee!!!! Zwłaszcza te podwodne <3
Poswiecilam te pare cennych minut przeznaczonych na sen aby odpalic tableta ( te zdjecia wymagaja zdecydowanie lepszej oprawy niz moj telefonik) i oto jestrem. Z zapalkami w oczach, i wypiekami na twarzy:) super fotki, ciesze sie ze wyjazd sie udal…. I powiem szczerze- no naprawde super laska na tych zdjeciach, w pozach jskby od niechcenia a wyglada bosko…. No jednym slowem Figa jest naprawde fotogeniczna 😉 pozdrawiam
Poproszę o więcej zdjęć podwodnych 🙂 Widzę ze figa lubi ciocie 😀
O tak, Figa ją uwielbia! Pojawi się trochę więcej zdjęć, ale prawdziwą bombą będzie zmontowany filmik! Postaramy się uporać z całym tym materiałem do końca przyszłego tygodnia, ale 40 GB do zmontowania to dłuuuuugie godziny pracy.
Energia aż od Ciebie bije. Widać, że wyjazd udany. Super! No i ta łydka <3 A co do dziwnych wygibasów na zdjęciach, tot akie są najlepsze. 😉
ho ho ho, jakie widoki! i jakie ciałko! ;))))
fajnie, ze jestes taka pozytywna! Az mi sie na urlop zachcialo jechac.
Co do kotow i psow w krajach arabskich – zawsze bedac tam zalowalam tych wychudzonych kociakow. Lza w oku sie krecila, az mi wytlumaczono, ze to ze wzgledu na klimat te zwierzeta sa takie chude. Nie musza gromadzic tyle tluszczyku co nasze w tej czesci Europy. U nas jest po prostu zinmo! Cos w tym jest, mam nadzieje, ze i Tobie troche ulzy! Pozdrawiam z calego serca!
Fakt to trochę pocieszające, ale na smutne oczy, ropiejące uszy, niekompletne uzębienie już nie umiem znaleźć wytłumaczenia 🙁
Ah nurkowanie, uwielbiam! A tak btw masz super nogi!
Wykroki nie idą w las! 🙂
O masakra, ale Ty jesteś jędrna, gibka, wysportowana, sexowna, elastyczna…wow
Gdybym nie była opalona to pewnie byłoby widać rumieniec ;). Bardzo dziękuję, choć sama nie postrzegam siebie w ten sposób – już jestem zadowolona, ale nadal widzę wiele rzeczy, nad którymi (bardzo chętnie) popracuję. Choć prawda, jeszcze rok temu po próbie zrobienia mostka wylądowałabym u ortopedy a nie na Instagramie 😉
Piękne zdjęcia 🙂 A uwielbiam tu wpadać, bo widać po zdjęciach i sposobie pisania, że jesteś taką równą babką z dystansem do siebie 🙂 Nie jak te wszystkie szafiarko-wypindrzone lalunie, przez które siedząc w dresie przed laptopem popadam w samo-wstyd ;P pozdrawiam, Agata.
Przesyłam buziaka ubrana w nomen omen dresiwo i z kitą na czubku głowy!
„Nie jak te wszystkie szafiarko-wypindrzone lalunie, przez które siedząc w dresie przed laptopem popadam w samo-wstyd”
Idealnie ujęte 😉
Sx się cieplej robi patrząc na te słoneczne zdjęcia. 🙂
O matko co za widoki! Aż poczułam to cudowne ciepło… mmm… ale wracaj już 🙁
Nadaję już z domu rodzinnego, jeszcze kilka dni i wrócę do Łodzi, do standardowej częstotliwości publikacji 🙂
Przecudownie wyglądasz w tej czerwonej sukience.. 🙂
Ostatni raz miałam ją na sobie przez 30 minut w 2011 roku, kiedy to prowadziłam studniówkę… Musiała swoje odczekać na odpowiednią okazję 🙂
Świetne zdjęcia ! 🙂 Zazdroszczę takiego wyjazdu. A Figa i tak jest najlepszą puentą .
Podwodne zdjęcia – absolutna rewelacja:))
ja również muszę przyznać, że choć prawdopodobnie uwielbiam Cię w każdym wydaniu, to to, kiedy się wygłupiasz przed obiektywem jest moim ulubionym! (:
Super wakacje!!! Ale Wam zazdroszczę;)
Ja dziś przeglądałam oferty na wyjazdy, ale planujemy wyjazd dopiero na wrzesień….jeszcze tyle czasu!
Mi wrzesień bardzo źle się kojarzy w kontekście wakacyjnym – teraz na pewno kupiłabym first minute, nie czekając na lasta, bo za każdym razem źle się to dla nas kończyło:P
A mi się Twoja zdjęcia te „pozowane” bardziej podobają niż te „wygłupiane”
No my właśnie na wrzesień zawsze first minute kupowaliśmy i zawsze byliśmy zadowoleni. Niestety w tym roku natłok wydatków w pierwszym półroczu nie pozwolił nam na to, przynajmniej narazie i myśleliśmy o last minute. Dzięki za ostrzeżenie, będziemy uważać przy wyborze oferty. Ale jakbyś mogła dać znać dlaczego z last minute nie byliście zadowoleni?
pozdr
Nie doprecyzowałam :). Miałam na myśli to, że próbując kupić lasta w określonych widełkach cenowych we wrześniu, nigdy nie trafiiśmy na ofertę, która by się w tym pożądanym przedziale mieściła. I nie mówię tu o zupełnie marzycielskim charakterze all inclusive za 1000 zł w sezonie tylko o cenach nawet wyższych niż w przypadku firstów. Ten problem znam też z doświadczenia wielu moich znajomych.
dzięki za informacje. W takim razie rozejrzymy się może jednak już teraz za wycieczką.