Cisza na blogu wynika z dwóch powodów. Mój komputer nadal nie wrócił z serwisu, a na myśl o pisaniu kolejnego tekstu z telefonu (jak na przykład tego, który właśnie czytasz) odechciewa mi się choćby wyciągnąć rękę po telefon. Jak widać dokonałam tego heroicznego kroku ;), co jest nierozerwalnie związane z drugim powodem mojej obniżonej aktywności na blogu i w mediach społecznościowych. Wrześniowe wydarzenia, dziesiątki godzin przegadanych z moim personalnym coachem (i działem IT w jednej osobie), przeczytane w ostatnich tygodniach książki mocno skłoniły mnie do refleksji. I to nie takich, które mogłyby zaowocować pseudoinspirujacym cytatem na Facebooku (zapisanym koniecznie niedbałym, kaligraficznym fontem na estetycznym tle lub zdjęciu bokeh). Takich do bólu przyziemnych. Tak przyziemnych, że uświadomienie sobie niektórych rzeczy może wcisnąć w podłogę na parę godzin. Wystarczająco blisko ziemi?
Na szczęście teraz jestem człowiekiem burrito -szczelnie owinięta kocem – z kubkiem herbaty w zasięgu ręki, ulubioną playlistą i futrzaną farelką zwiniętą w kulkę na moich kolanach . Uzbrojona w te atrybuty z przyjemnością opowiem Ci o najfajniejszych momentach ostatnich dni.
Sprzątając w starym pokoju, natknęłam się na nabytek sprzed wielu lat – analogową lustrzankę. Postanowiłam przekonać się czy będzie słuchać mnie bardziej, niż nasz podstawowy aparat. Mimo usilnych starań Łukasza i regularnej lektury najlepszego bloga dla z materiałami dla początkujących fotografów nie udało mi się polubić z cyfrowym Canonem. Za dużo przycisków, funkcji i wszystkiego zdecydowanie za dużo. Szkoda tylko, że w całej Manufakturze nie ma możliwości wywołania zdjęć z kliszy – znasz może miejsce w Łodzi, gdzie mogę to zrobić?
W miniony weekend było co fotografować w Łodzi. Light Move Festival stał się już październikową, łódzką tradycją. Byłam pod wrażeniem nie tylko pokazów, ale też ogromu ludzi spacerujących po mieście w godzinach pokazów (mile zaskakiwała również ilość obcokrajowców).
Domyślasz się chyba, która instalacja była moją ulubioną?
Jeśli planujesz zobaczyć przyszłoroczny festiwal, spróbuj wybrać się na pokazy zaraz po ich rozpoczęciu (około godziny 18:00) lub niedługo przed końcem (między 22:30 a północą). W sobotę zdecydowaliśmy się wyjść z domu dopiero przed 23 i to był strzał w dziesiątkę – dało się swobodnie przemieszczać po ulicach i w obrębie wystaw. Niestety, nie można tego powiedzieć o wyjściu w niedzielę około 19:00. Nie udało nam się zrobić ani jednego zdjęcia, a spacerowanie było utrudnione. Napisałabym, że nadrobimy za rok, ale na pierwszą połowę października mamy już inne plany. Zaczęliśmy od końca i zaklepaliśmy ostatni przystanek podróży poślubnej. Mimo, że znajduje się jakieś 16 000 kilometrów od wstępnie zakładanej destynacji, to skaczę ze szczęścia. I od razu lato w sercu, wszystkie smutki na bok!
Chciałabym widzieć Łódź codziennie w takich barwach. Niestety, już nawet żółtych liści coraz mniej na drzewach. A ja staram się przekonać samą siebie, że to nie jesień jest zła, a po prostu ja jestem źle ubrana. Wrzucam na grzbiet kolejne warstwy, szczelnie owijam się chustą i już nawet nie jest mi głupio, że noszę czapkę na początku października.
Spędziliśmy miłe chwile w Warszawie, objadając się pysznościami z Natalią i Jej Panem Mężem, a wieczór kontynuowaliśmy na parapetówce kolegi, aż do nocy. A może nawet do rana? Musieliśmy szybko wracać do Łodzi i łapać światło do zdjęć. Oboje pracujemy teraz nad rodzinnym projektem, o którym napiszę na blogu. Mam nadzieję, że będzie można chwalić się efektami już za kilka tygodni. Dziś powiem jedynie, że w końcu mam okazję choć trochę odwdzięczyć się rodzicom za każdą sytuację, w której dodawali skrzydeł i wierzyli w moje pomysły. Teraz moja kolej :).
W zeszłym tygodniu wróciłam na uczelnię. Przede mną ostatni rok studiów. Choć uwielbiam swój kierunek i nie mam wątpliwości co do tego, że chcę być z nim związana w przyszłości, to cieszę się, że niedługo kończę ten etap edukacji. Zajęcia rozrzucone po całym tygodniu, okienka, a do tego charakterystyczna dla łódzkiego UMEDu zmienna lokalizacja, i co najgorsze, nie do końca przemyślany pod kątem wykonywania zawodu program studiów sprawiają, że dzienne studia wydają mi się stratą czasu. Na szczęście nie mogę powiedzieć, by były bezużyteczne, bo o ile w kwestiach związanych ściśle z żywieniem, dużo więcej wiedzy i konkretów wynoszę z kursów, konferencji i literatury, tak nie mam wątpliwości, że właśnie studiom dziennym (na tym konkretnym uniwersytecie) zawdzięczam wiedzę o człowieku w ujęciu całościowym. W mojej opinii jedno nie może istnieć bez drugiego. A jeśli istnieje, to później mamy takie kwiatki jak dietetyków zalecających jadłospisy metodą kopiuj wklej, powtarzających obiegowe opinie, kopiujących cudze metody. Żałuję tylko, że takie osoby wpływają negatywnie na wizerunek całej branży.
Żegnam się z Tobą optymistycznym, różowym królikiem i postaram się, by w tym tygodniu pojawiło się więcej wpisów. Ciao!
Ja też chodzę już szczelnie owinięta szalikiem, z grubymi rękawiczkami, myślę że czapka to tylko kwestia czasu 😀 Jestem strasznym zmarzluchem 😀
Miałam się wybrać do Łodzi na LMF, ale niestety w ostatniej chwili trochę zmieniły mi się plany. Przeglądając Twoje zdjęcia, strasznie żałuję… Może za rok 🙂
Zdjęcia z tego wpisu to maleńki wycinek tego, co można było zobaczyć. To, czego tu nie pokazałam było znacznie bardziej spektakularne – polecam serdecznie zobaczyć przyszłoroczną edycję (z roku na rok jest coraz lepiej!).
Faktycznie, Łódź była w weekend piękna ;). Pierwszy raz byłam na takim wydarzeniu, ale za rok chyba musimy to jakoś inaczej zaplanować, bo pół godziny kręciliśmy się po centrum w poszukiwaniu miejsca do parkingu. Ale co się dziwić skoro były tak wielkie tłumy 🙂
Porada na przyszłość: chyba najłatwiej byłoby zaparkować na terenie Manufaktury, stamtąd bardzo blisko do Parku Sienkiewicza, gdzie zaczynała się trasa festiwalu :). Niezłym wyborem byłby też parking Galerii Łódzkiej – można by iść w przeciwnym kierunku i wrócić bezpośrednim tramwajem wzdłuż głównej ulicy :).
Chyba miałaś na myśli Park Staromiejski (Śledzia!) 🙂
A u mnie nadal brakuje kolorowych liści. Chociaż patrząc na ilość deszczu za oknem, wcześniej opadną, niż zrobią się choć żółte. Zdecydowanie za dużo zielonego.
Zdjęcia analogowe można wywołać na Piotrkowskiej, ale nie tej knajpowo-turystycznej, tylko po drugiej stronie Mickiewicza. Wystarczy przejść się kawałek od przystanku Piotrkowska-centrum, są co najmniej dwa zakłady fotograficzne, które zajmują się fotografią tradycyjną 🙂
to mój pierwszy rok, kiedy nie muszę chodzić na uczelnię 🙂 myślałam, że jak skończę studia, to będę miała dużo więcej czasu, jednak to chyba kwestia charakteru, w moim przypadku zawsze znajdzie się coś do zrobienia 🙂 a Łódź piękna!
Festiwal był fajny nie powiem, że nie i chce więcej takich imprez. Co do dietetyków, właśnie zaczęłam szukać dobrego co graniczy z cudem!
Ja też noszę od tygodnia czapkę. I rękawiczki. I wcale mi nie jest głupio, chyba już jestem za stara, żeby było mi głupio;). Albo dlatego, że wiem, jak bolą chore zatoki i zapalenie ucha… No i włosy nie puszą mi się aż TAK, jak normalnie w taką pogodę. Czapki są fajne!
Monia, na Gdańskiej (skrzyżowanie Gdańska – Curie – Skłodowskiej) jest fotograf, który wywołuje (a przynajmniej wywoływał) zdjęcia z kliszy, spróbuj tam 🙂
My niestety poszliśmy w sobotę o 20 i przebijaliśmy się przez największe tłumy 😀 ale udało nam się trochę zdjęć zrobić 🙂 Zajrzeliśmy jeszcze w niedzielę i udało nam się złapać aniołki w Manufakturze 🙂
ps. Widać efekty, tak chciałam Ci się pochwalić 🙂
Idealna lokalizacja, dzięki! 🙂
Dziękuję za aktualizację! 🙂
Podziwiam, że napisałaś ten post na telefonie! Co do czapki – nie ma czego się wstydzić, za stare już na to jesteśmy :D. Też noszę, z dumą 😉
Łódzki Umed to istna tragedia 😀 Zajęcia kończą się o 11.15 w ICZMP, o 11.45 zaczynają się w CKD 😀 I możnaby wymieniać i wymieniać.. Eh, nikt tak nie robi sobie jaj ze studentów jak Umed!
Na łódzkiej polibudzie jest podobnie, szczególnie na studiach międzywydziałowych. 15 minut na przejście na drugi koniec kampusu. Laboratoria w budynku na Żwirki planowo kończą się o 12:00, a o 12:15 zaczynają się ćwiczenia w budynku przy Wólczańskiej na wysokości Czerwonej. Nie mówiąc już o tym, że program laborek jest napięty i trudno skończyć je punktualnie o 12:00.
Widać studenci powinni posiadać zdolność teleportacji 😉
Czekam, aż niż demograficzny wejdzie na uczelnie i zaczną stawiać na jakość kształcenia, a nie na ilość..
To chyba bolączka większości studiów dziennych – na zaocznych jest pod tym względem trochę lepiej.
Do filmów polecam http://www.fotospektrum.pl 🙂 Nigdy mnie nie zawiedli. Chociaż nie mam pewności, czy skanują także filmy, ponieważ mam swój skaner 🙂
Studentka – wyrzuć laskę przed V :))))
A kot w kocu – boski!
Ależ mnie zaciekawiłaś tym planem na podróż poślubną. Zdradzisz gdzie jedziecie? 🙂
P.S. Też chodzę już w czapce mi szaliku 😉
Jeszcze nie chcę o tym pisać, sama nie wierzę, że to może być prawdziwe! 🙂 Narazie załatwiliśmy 1 z 4 planowanych przystanków, może jak dopniemy całość, to wtedy opiszę plan 🙂
Phi, ja też już w czapce, i to nie jakiejś cienkiej, stylowej, tylko grubą, ciepłą na łebek wkładam i jakoś daję radę 🙂
Dziękuję za linki, zwłaszcza, że mają tak przemiłe anchory <3
I nie miałam pojęcia o takim festiwalu świateł w Łodzi, może w przyszłym roku się załapiemy..?
W przyszłym roku nasza obecność będzie uzależniona od taty – do 12 października nie będzie nas na miejscu. A czemu to Ci opowiem następnym razem <3
W Toruniu jest cos podobnego do tego festiwalu łódzkiego i nazywa się Bella Skyway Festival 🙂
No to chyba udało się zdać ten piekielny przekładany egzamin… Gratulacje :D!
Nie uwierzysz, ale ponownie został przełożony. PONOĆ na 27 października, mam już dosyć tego tematu, który się za mną ciągnie taaaaaaaak długo.
Fajne zdjęcia! ;*
Chyba nie ma studiow dziennych z ktorych czlowiek bylby zadowolony u nas 😛 Ja sama znam ten bol doskonale – ze czlowiek uczy sie wiecej na kursach i samemu a uczelnia daje tylko ogolne pojecie, co nijak sie ma do pozniejszej pracy.
Ale i tak nie zrezygnowałabym ze studiów, gdybym miała możliwość zmiany decyzji. Ten ogół tez jest potrzebny, choćby po to, żeby później umieć odsiać ziarno od plew 😀
A propo pseudodietetyków. Kiedyś miałam „przyjemność” spotkać się z taką panią, która moją dietę miała rozpisaną w ciągu 5 minut. Jak się później zorientowałam, miała gotowy szablon, w którym jedyne co zmieniła to wyrzuciła mięso. W dodatku dieta w ogóle nie była zróżnicowana, według niej dzień w dzień miałam jeść kanapki z twarożkiem. To miało mi zastąpić mięso.
Zdecydowanie nie wspominam tego dobrze :/
Zdjęcia są cudowne! 😀