Mieszkamy razem od czterech lat. Z perspektywy moich znajomych ze studiów – strasznie długo. Z perspektywy naszych rodziców – tyle, co nic. Zamieszkaliśmy ze sobą 10 miesięcy po pierwszej randce. Szybko? Być może. U nas wszystko działo się szybko.
Pierwsze spotkanie – niby nic, a jednak coś. Później imprezie u wspólnego znajomego i już zdecydowanie coś. Po miesiącu intensywnego skajpajowania miała być romantyczna kolacja, która przekształciła się w weekend we dwoje.
I można było bronić się przed tym uczuciem rękami i nogami, wybijać sobie z głowy i brzucha wszystkie motylki, i nic. Zero w tym rozsądku, miejsca na chłodną analizę brak.
Trzecia randka? O północy na lotnisku w Katowicach, po tym jak o 18:00 znalazłam super ofertę last minute. Do dziś pamiętam dialog z tatą:
Ja: Tatku, zawieziesz mnie na lotnisko (w domyśle: bo chcę pierwszy raz polecieć samolotem na pierwsze zagraniczne wczasy z chłopakiem, którego tydzień temu widziałeś pierwszy raz w życiu)?
Tato (który nigdy wcześniej nie zgadzał się na podobne pomysły): Dobrze, pojechać Wam po krem z filtrem?
Nie trudno się domyślić, że z wakacji wróciliśmy jako para. Czy wszyscy wróżyli nam świetlaną przyszłość? A skądże!
Toć to wszystko za szybko, za krótko, za nie tak, jak powinno! Zobaczycie, za pół roku motylki wyfruną z brzucha i skończy się sielanka.
Takich półroczy mamy za sobą dziewięć, a armia motyli zdaje się być jeszcze silniejsza, niż na początku. 4 lata wspólnego mieszkania wystarczyły nam, by przekonać się, że jesteśmy dla siebie możliwie najlepszymi współlokatorami.
Może i denerwuję się na niego za to, że nie widzi kurzu na komodzie. Że jest typowym informatykiem, który mimo cieni pod oczami i pogłębiającego się skrzywienia kręgosłupa, chce spędzać przed komputerem kolejne godziny. Może mógłby lepiej gotować (choć zupki chińskie robi absolutnie najlepsze!). Może słuchać muzyki nieco ciszej. Może mieć trochę mniej kabli, pilotów, baterii i innych Arcypotrzebnych Rzeczy, które chciałabym wyrzucić do kosza.
Może i on nie cierpi blond włosów pod prysznicem. I w jego grzebieniu, bo ja akurat nie miałam pod ręką swojej szczotki. I na ubraniach. Ale i tak więcej jest szarości od Figi! Może denerwuje się, gdy z szafy wypadają kolejne buty, a ja jestem w trakcie wzdychania do kolejnej pary. Może nie rozumie dlaczego każda z moich trzech szminek musi jednocześnie znajdować się na toaletce. Może wolałby, żebym w szafce z herbatami znajdował się jeden słoiczek, zamiast kilkunastu kartoników, spośród których On nigdy nie potrafi znaleźć ulubionego.
Ale może wtedy nie byłoby tak dobrze, jak jest teraz?
Seria spontanicznych decyzji, poddania się nieprawdopodobnemu uczuciu, zaufanie intuicji zaowocowały niekończącym się uśmiechem, odkryciem najlepszego przyjaciela, towarzysza życia. Zaowocowały też pierścionkiem na palcu i datą ślubu :).
1,5 roku temu postawiliśmy pierwsze kroki w czymś, co po miesiącu miało stać się naszym nowym mieszkaniem:
Sierpień 2014
Wrzesień 2014
Sierpień 2014
Wrzesień 2014
Nasze mieszkanie nie jest docelowym miejscem zamieszkania, choć dziś nie mam pewności czy będę mogła tak powiedzieć o jakimkolwiek miejscu na świecie.
Urządzaliśmy je zgodnie z naszym gustem, ale też często po kosztach – nie wiemy jak długo tu zostaniemy, kiedy zaczniemy potrzebować większej powierzchni. Inwestowanie z perspektywą “na lata” nie miałoby racji bytu w przypadku mieszkania, które za kilkanaście miesięcy może znaleźć się pod opieką osób wynajmujących je.
Po 1,5 roku postanowiliśmy sprawić, by nasze mieszkanie stało się jeszcze bardziej nasze. Zobaczcie efekty wiosennej metamorfozy mieszkania.
WIOSENNA METAMORFOZA MIESZKANIA
- malowanie sypialni (turkus -> biel)
- malowanie dużego pokoju (odświeżenie białych ścian, usunięcie szarych asymetrycznych pasów z jednej ściany, dodanie akcentu kolorystycznego)
- malowanie sufitów
- zakup praktycznych akcesoriów kuchennych
- mapa świata
- motywacyjne hasło na ścianę
- nowe rośliny
- tekstylia w różnych odcieniach niebieskiego
Akcent kolorystyczny: Śnieżka Satynowa Miętowe Orzeźwienie nr 532
Chyba nie macie wątpliwości, kto był najaktywniejszym pomocnikiem w trakcie remontu? Czerwone szelki zabezpieczały Figę przed rzuceniem się w pogoń za gołąbkiem, muszką lub innym ciekawym żyjątkiem przelatującym za otwartym oknem.
Lepszej rekomendacji dla Śnieżki nie znajdziecie w całym Internecie.
Kupiliśmy 12,5 l białej farby (Śnieżka Satynowa kolor Śnieżnobiały nr 500), co okazało się ilością mocno przesadzoną. Producent deklaruje wydajność do 14 m2/L przy jednokrotnym malowaniu, więc 10 litrów wystarczyło na pomalowanie sufitów, salonu i sypialni (zmiana koloru z jasnego turkusu na biel).
Akcent kolorystyczny w salonie to Śnieżka Satynowa Miętowe Orzeźwienie nr 532.
Śnieżka Satynowa zawiera dodatek Teflon? surface protector, ułatwiający usuwanie plam i zabrudzeń. Czy obietnice producenta sprawdziły się w praktyce?
Śnieżka Satynowa kontra ketchup
Śnieżka Satynowa kontra szminka
Śnieżka Satynowa kontra neonowy mazak
Śnieżka Satynowa kontra kawa
Testy zostały wykonane dwa tygodnie od malowania ścian, czyli w połowie okresu ?ochronnego? ? producent informuje, że farba nabiera pełnych właściwości po 28 dniach od zakończenia malowania. Jak widać już po dwóch tygodniach udało się usunąć plamy bez szkód dla samej farby.
Tak prezentuje się fragment ściany, poddany czterem rodzajom zabrudzeń.
NASZ DOM, KOCHANY DOM
Dokładnie tak – mimo 35 metrów kwadratowych powierzchni, bardziej pasuje tu słowo dom, niż mieszkanie. To tu lubię czekać na Ł. z obiadem. Tu mogę wypocząć po ciężkim dniu, ale też ciężko pracować. Tu mieszka mój najukochańszy dziki zwierz (ten szary, przecież Łukasza nie nazwałabym tak pieszczotliwie!), do którego można się tulić w nieskończoność i grzać ręce po długim spacerze. Tu tańczę do Here I go again i fałszuję razem z Mandaryną, tu się śmieję, tu płaczę gdy trzeba. Tu snuję piękne plany na przyszłość, tu dbam o piękną teraźniejszość.
Jak widać w żadnej z powyższych czynności nie przeszkadza mała powierzchnia. Gdyby przyszło mi zmienić lokalizację o kilka tysięcy kilometrów w 24h, byłoby trochę przykro zostawiać nasze kochane małe mieszkanko, ale nie byłoby przykro, gdybym tylko mogła zabrać tych dwoje z powyższego zdjęcia ze sobą.
Wróćmy do metamorfozy mieszkania, bo zrobiło się ckliwie!
Projektując mieszkanie (bez pomocy architekta) zdecydowaliśmy się na kuchnię w skali mikro na rzecz większego salonu. Powierzchnia robocza – maleńka. Miejsce do przechowywania – mocno ograniczone. Rozwiązaniem, które świetnie się u nas sprawdziło, jest listwa, na której wiszą przybory kuchenne, deska, świeże zioła i przyprawy.
Przyprawniki w kształcie próbówek to mój kuchenny ulubieniec. Ich zawartość to autorskie mieszanki przypraw. Nie uświadczycie u mnie gotowych sosów, gotowych mixów przypraw czy innych produktów instant poprawiających smak. Kiedyś wydawało mi się, że gotowanie bez pomocników z papierowej torebeczki jest znacznie trudniejsze i mniej efektowne. Teraz wiem, że wystarczyło zaopatrzyć się w dużą ilość naturalnych przypraw. Suszone ostre papryki, pieprz ziarnisty, trawa cytrynowa, świeża bazylia, mięta, imbir, czosnek. Oprócz tego przyprawy mielone: oregano, bazylia, kurkuma, curry, kumin, papryka słodka, papryka wędzona, suszone pomidory, lubczyk, gałka muszkatołowa.
Paski na ścianie: Śnieżka Satynowa Miętowe Orzeźwienie nr 532
Po lewej widzicie wyraz upodobań Łukasza, a po prawej moich. Trochę tak, jak w życiu – on jest tym statecznym, odpowiedzialnym głosem rozsądku, a ja wariatką, która szybciej mówi, niż myśli.
Efekt końcowy jest najlepszym dowodem na to, że jesteśmy duetem idealnym :D. Dopiero połączenie obu propozycji poskutkowało stworzeniem czegoś charakterystycznego, ale jednocześnie na tyle neutralnego, byśmy nie chcieli tego zmieniać po kilku miesiącach.
Stworzenie pasków było bardzo trudne. Nie obyło się bez pomyłek przy pomiarach i konieczności odklejania kilku pasków.
Ścianę w jadalnianej części salonu ozdobiła mapa świata malowana akwarelami. Oznaczyliśmy na niej wszystkie odwiedzone przez nas miejsca.
Diani Beach w Kenii, Sharm el Sheikh, Hurghada, Madera, Lizbona, Barcelona, Ateny, Mediolan, Tarifa, Północna Chorwacja, Berlin, Praga, Kopenhaga, Malmö, Londyn, Paryż.
Wydaje się, że to kawał świata. Ale tylko się wydaje.
Zerkając na mapę widzę, jak dużo przed nami. Nie mogę się doczekać momentu wbijania kolejnej szpilki!
Stół jadalniany to również moje miejsce pracy. Planując mieszkanie, wydzieliliśmy dla mnie mały kącik w sypialni. Stoi w nim biurko, które aktualnie pełni rolę toaletki. Zdecydowanie wolę pracować w tym samy pomieszczeniu, co Łukasz.
Jego kącik znajduje się między kanapą, a lodówką – idealnie! Biurko zostało wykonane z pozostałego fragmentu blatu kuchennego.
Uwielbiam nasz nowy blender, do którego można wrzucić pół ananasa, dwa banany i 3 pomarańcze jednocześnie, a on zmieni te owoce w supergładki koktajl w mniej niż minutę.
Kolor napisu na ścianie: Śnieżka Satynowa Miętowe Orzeźwienie nr 532
To chyba mój ulubiony nowy akcent w mieszkaniu! 10 liter idealnie oddających nasze podejście do życia. Co prawda ja głosowałam za hasłem “Bądź Zuchem!”. Słyszę je od Łukasza za każdym razem, kiedy przestaję w siebie wierzyć, coś mi nie wychodzi, idzie pod górkę, nie spełnia oczekiwań. Muszę przyznać, że nasze niemożliwe jest bardziej uniwersalne i lepiej prezentuje się na ścianie. Jeśli ktoś byłby zainteresowany wzorem szablonu, który zaprojektował Ł., chętnie prześlemy go na maila.
Tę ścianę pokrywały szare, asymetryczne paski. Teraz zdobią ją książki i roślinki. Czy raczej roślinka i kolejny umierający storczyk – nie potrafię obchodzić się z tymi kwiatami, może macie jakieś porady?
Wiosenne zmiany w mieszkaniu zaowocowały wprowadzeniem nowego koloru – po kilkunastu miesiącach spędzonych wśród szarości, bieli i czerni, jest to całkiem miła odmiana. Decyzja o neutralnych kolorach bazowych mieszkania świetnie się sprawdziła, bo niskim nakładem kosztów można było nadać mu nowy charakter.
Jak podobają Wam się zmiany? My czujemy się w odnowionym wnętrzu prześwietnie. Nie ma to jak salon w kolorach bloga :).
Wpis powstał we współpracy z marką Śnieżka.