Blog

powrót
Wróć
01.05.2015

Jakim cudem daliśmy sobie wmówić, że dieta 1000 kalorii ma sens?

Dietetyka
--
odchudzanie, sałatka
dieta 1200 kcal

1200 kalorii. Magiczna liczba zwiastująca szczupłość, bikini, plażę, życiowe sukcesy, powodzenie we wszystkich sferach życia. Daliśmy sobie wmówić, że to ma sens, a co gorsza – że to jedyna tak szybka i skuteczna droga do osiągnięcia sukcesu. Niby wszyscy wiemy, że powinno się zmienić nawyki żywieniowe, regularnie uprawiać sport, ale kiedy przychodzi co do czego i zostaje miesiąc do urlopu, wpadamy na pomysł zrobienia sobie krzywdy. Nie, nie, nie, co ja mówię! Wpadamy na genialny pomysł! Przecież lepiej zagryźć zęby przez kilka tygodni, trochę się przegłodzić, ale później cieszyć się straconymi dziesięcioma kilogramami i zdobytą setką lajków pod zdjęciem z plaży.

Jak to się stało? Jakim cudem daliśmy sobie wmówić, że dieta 1000 kalorii ma sens (a najskuteczniejsza jest wówczas, gdy wspieramy ją katorżniczym kardio). Pamiętacie moment, w którym usłyszeliście o tym po raz pierwszy? Bo ja nie, ale myślę, że było to w czasach późnej podstawówki. Jeśli zapytacie swoje mamy lub babcie o rewelacyjną dietę DASH jest bardzo prawdopodobne, że będą słyszały tę nazwę po raz pierwszy. Ale gdy powiecie o diecie 1200 kalorii, coś zaświta – dieta odchudzająca, dieta redukcyjna, dieta przygotowawcza do urlopu itd.

Moja podstawowa przemiana materii wynosi 1516 kalorii. Linkuję Kalkulator PPM, który policzy wszystko za Was, wystarczy, że wpiszecie swoją wagę, wzrost i wiek.) Tysiąca pięciuset szesnastu kalorii potrzebuję do tego, żeby przeżyć bez strat w jakości podstawowych funkcji fizjologicznych mojego organizmu. Mam prawidłową masę ciała, więc kalkulatory PPM są całkiem wiarygodne (trochę inaczej wygląda to w przypadku osób z otyłością)

Żeby przeżyć i utrzymać się na nogach, zachowując trzeźwość umysłu. A ktoś śmie wciskać mi kit, że powinnam z przyjemnością zajadać się liściem sałaty i cieszyć się, że dieta 1200 kalorii to przecież dużo lepiej niż 1000?

Kalorie, kalorie, kalorie

Precyzyjniej: kilokalorie, ale dziś nie o tym. Kalorie, kalorie, kalorie. Coraz mniej kalorii. Musimy ograniczyć kalorie! Jeszcze mniej kalorii. Orzechy?! Oszalałeś, wiesz ile to ma kalorii? ŁOSOŚ?! Taka tłusta ryba! Mniej kalorii, za dużo kalorii, nie chcę kalorii, to ma kalorie! Kalorie, kalorie, kalorie. Jaki komunikat wysyłają osoby i media promujące dietę 1200 kalorii?

Kalorie są wrogiem. Przez produkty wysokokaloryczne tyjesz. Kalorie tuczą. Spalaj kalorie! Nie ma nic gorszego niż kalorie. Kalorie trzeba wyłącznie spalać.

Największy problem mają kobiety. Kobiety chcą być chude, kobiety nie chcą mięśni! Kobiety pod zdjęciami Anji Rubik krzyczą: ANOREKSJA!, a zachwycają się Jen Selter. Dziewczyny! Droga to takiej figury to nie dieta 1200 kalorii, a czysta micha i trening siłowy/funkcjonalny. Nie chodzi o to, żeby od razu chwytać za najcięższe sztangi i powiesić sobie plakat Roberta Burneiki nad łóżkiem. Musicie zrozumieć: te ciała, które Wam się podobają MAJĄ WIĘCEJ MIĘŚNI. Mięśnie kobiece, mięśnie męskie. Błąd. Mięśnie ludzkie. Między mężczyznami, a kobietami istnieją różnice w procentowym składzie ciała, ale nie istnieją różnice w samej tkance mięśniowej. To ten sam mięsień, który można rozwijać w ten sam sposób. Jednak mięśnie kobiece mają mniej sprzyjające warunki do rozwoju, niż mięśnie męskie. Dlatego obiecuję, że po wzięciu do ręki sztangi nie obudzicie się drugiego dnia rano z bicepsem większym od głowy. Nie unikajcie treningu siłowego tylko dlatego, że nie chcecie wyglądać jak kulturysta. Po pierwsze nie jest to takie proste jak się wydaje i wcale nie grozi Wam to po kilku miesiącach treningu, a po drugie będziecie mogły obserwować swoje ciało i reagować na to, jak się zmienia. Ale powtórzę: to, co Wam się podoba, to, co kryje się pod „chuda, ale apetyczna”, to właśnie mięśnie.

Możecie je wypracować przez sztuki walki, wspinaczkę, crossfit, trening siłowy, trening obwodowy. Ale (w większości przypadków) to właśnie mięśnie są tym, co Wam się podoba.

Przeczytajcie post: dieta 1200 kalorii skutki (dotyczy wszystkich diet zakładających drastyczny deficyt kaloryczny). A teraz się zastanówcie: dlaczego wszędzie mówi się o ILOŚCI kalorii, a nie o JAKOŚCI? Na równej szali można wówczas postawić paczkę chipsów i 100g orzechów, hamburgera i łososia z pieczonymi ziemniakami, tabliczkę czekolady i owsiankę z owocami. Nic o „JAK”, wszystko o „MNIEJ”.

Powtarzając za kultową reklamą Snickersa: głodny nie jesteś sobą.

Kiedy jestem głodna, zachowuję się jak dupek. Jestem zdekoncentrowana, smutna, rozdrażniona, osłabiona, senna, złośliwa i marudna. Jakie muszą być długofalowe skutki ciągłego liczenia i ograniczania kalorii? Zakładam, że na ten wpis trafi wiele osób wpisujących w Google „dieta 1200 kalorii”. Piszę teraz do Ciebie. Jeśli rozczarowany nie wyłączyłeś tego tekstu po sprawdzeniu, że nie mam dla Ciebie jadłospisu na 1200 kalorii i nadal tu jesteś, to posłuchaj: proszę Cię. Mam do Ciebie ogromną prośbę. Nie rezygnuj z jedzenia. Nie pomijaj posiłków. Nie bądź na siebie zły za to, że masz ochotę na banana. Nie buduj złych relacji z jedzeniem. Nie pozwól się omamić wizją szybkich efektów. Nie daj sobie wmówić, że to jedyny sposób, który może przynieść spektakularne efekty.

Zacznij ćwiczyć. Wybierz trening, który sprawia Ci przyjemność. Jeśli wydaje Ci się, że taki nie istnieje – spróbuj czegoś nowego. Sport to naprawdę nie tylko to, co praktykuje się na zajęciach wychowania fizycznego w szkole. Jedz warzywa, owoce, ryby, nieprzetworzoną żywność wysokiej jakości. Pij wodę, zieloną herbatę, jedz regularnie. Zrezygnuj z pustych kalorii, a najlepiej: porzuć liczenie kalorii. Jedz różnorodne posiłki, nie ograniczaj się do kilku produktów. Powiedziałam to raz, powtórzę ponownie: uprawiaj sport.

Nie daj sobie wmówić, że tylko chudzi ludzie są szczęśliwi. To jedno z największych kłamstw, które tłuką nam do głowy media. Twoje ciało nie warunkuje życiowego spełnienia. Kiedy uzyskasz upragnioną wagę, uczepisz się czegoś innego, na co można by ponarzekać. Wymaż z głowy dotychczasowy ideał piękna i pamiętaj, że te wszystkie szczupłe, ale atrakcyjne dziewczyny osiągnęły to poprzez czystą dietę i ćwiczenia.

Nie dopuść do sytuacji, w której swoją wartość postrzegasz przez pryzmat liczby pokazującej się na wadze. To jest szczegół. Nie warto się męczyć i zadręczać, a przy okazji ranić swoich bliskich. „Głodny nie jesteś sobą” – to naprawdę jedna z nielicznych rzeczy związanych ze Snickersem, które warto promować.

Zaufaj mi. Utrata kilku kilogramów nie jest warta tego wszystkiego. Miej w nosie nadchodzący sezon bikini i przygotowania do wakacji.

Znacznie lepiej wybrać drogę, dzięki której sezon bikini będzie można praktykować przez resztę życia.

Trzymam za Ciebie kciuki, wierzę, że zdecydujesz dobrze!

Zainteresował Cię ten wpis?

O skutkach drastycznych diet, mitach, które wokół nich narosły i uzasadnieniu czemu nie wolno schodzić poniżej pewnej liczby kilokalorii przeczytasz w tekście „Cienka granica między redukcją, a głodówką„.

Autor wpisu

Monika Ciesielska

Dietetyk, samozwańczy doktor Lifestyle - pisze lekko o sprawach wagi ciężkiej. Promuje zdrowe podejście do zdrowego stylu życia i pozytywne odchudzanie oparte na skutecznych, udowodnionych naukowo metodach. Lubi czekoladę i hamburgery, ale udało jej się schudnąć - Tobie też ułatwi zadanie.

Komentarze

Komentuj jako gość:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

lub
  • Uwielbiam Cie za ten tekst. Oby trafił do jak największej grupy osób. Całkowicie Cię popieram. Kaloria kalorii nie równa. A niższa liczba na wadze nie jest gwarancją szczęścia. Mi daje szczęście to jak o siebie dbam. Przez odpowiedni dobór posiłków i aktywność fizyczną i jestem zadowolona. A jeśli batonik akurat dzisiaj ma mi sprawić przyjemność to go jem.

    • Bardzo dobrze powiedziane, bo w zdaniu ” szczęście daje mi to jak o siebie dbam ” najważniejszy jest sam proces, a nie cel. Świetne podejście.

  • Dobrze, że o tym piszesz. To niepokojące, że wciąż na blogach wciąż zauważamy teksty: „udało mi się dzisiaj nie przekroczyć 1200 kcal” na co komentujący czytelnicy odpowiadają „Oby tak dalej. Trzymaj się chudo!” To jakiś nonsens i straszny koszmar. Czasem aż brakuje sił, by właściwie to skomentować. To widać wielka praca, ale chyba tylko my, blogerzy swoimi uświadamiającymi rzesze Polaków postami możemy przeciwdziałać takim „1200kal’orycznym” postom. Przybijam Ci piątkę za ten tekst!^^

    • „Trzymaj się chudo” – po przeczytaniu takiego tekstu zbulwersowałabym się tak, że osoba po drugiej stronie światłowody podświadomie czułaby, że musi czym prędzej skasować ten komentarz!

  • Amen. 🙂

    swoją drogą nie ogarniam tego, że w XXI wieku ktoś jeszcze może uważać, że kobieta po ćwiczeniach z hantlami będzie wyglądać jak damska wersja Schwarzenegger’a..

    w PPM nie powinien być jeszce uwzględniany stopień aktywności? (Chyba, że z czymś mi się pomyliło, co jest bardzo moźliwe) 🙂

    • Wzór PPM dla kobiet: 665,1 + 9,567xM + 1,85xW – 4,68xL =?

      gdzie:

      M- masa ciała [kg] – w moim przypadku 67 kg

      W-wzrost [cm] – 172 cm

      L-wiek [lata] – 23 (to już dwadzieścia trzy?!)

      Moja podstawowa przemiana materii wynosi 1516 kalorii.

      Podstawowa to taka, która wystarcza na zachowanie nas przy życiu, gdybyśmy tylko leżały i pachniały, ta o której mówisz (uwzględniająca współczynnik aktywności) to całkowita przemiana materii uwzględniająca styl życia:)

      • Dzięki, pamiętam, że jakiś czas temu był w runner’s world wzór chyba właśnie z uwzględnieniem aktywności i wyszedł mi jakiś (wg mnie) kosmiczny wynik. Ten jest trochę większy od Twojego 🙂 co by nie było czasem mam wrażenie, że nie mogę schudnąć nie dlatego, że jem za dużo ale za mało.. chociaż brzydko mówiąc, cholera go wie. Czas się chyba przyjrzeć dokładniej swojemu menu 🙂

  • Bardzo chętnie podzielę się swoją historią. Odchudzam się od zawsze, praktycznie od dziecka. Zawsze byłam wyższa i tęższa niż inne dzieci. W wieku 13 lat ważyłam 75 kg, najwięcej w moim życiu. Mając lat 17 postanowiłam wziąć się za siebie „na poważnie” i schudnąć. Było to na początku wakacji. We wrześniu ważyłam 15 kg mniej. Moja dieta codziennie przez dwa miesiące wyglądała identycznie: kanapka, mała paczka płatków śniadaniowych (nie wiem czy jeszcze są dostępne na rynku, miały coś z fit w nazwie… Fitella? jakoś tak), które wierzyłam, że są bardzo zdrowe , jakieś gotowane warzywa, jogurt. Myślę, że nie więcej niż 800 kcal dziennie. Do tego jakieś brzuszki (przecież chciałam zrzucić brzuch). Od września do stycznia schudłam jeszcze kilka kilogramów, głodując w święta i stając co chwilę na wagę by sprawdzić czy nie przytyłam. Napędzona świetnymi wynikami i moim pierwszym w życiu szczupłym ciałem szłam dalej. Najmniej ważyłam 47 kg przy wzroście 168 cm. Kiedy dziś patrzę na zdjęcia z tamtego okresu to widzę jak fatalnie wyglądałam, ale wtedy byłam z tego dumna. I nagle zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Wypadła mi chyba połowa włosów. Skóra zrobiła się cienka jak papier, na twarzy popękało mi mnóstwo naczynek, które naprawiam po dziś dzień. Oczywiście zostało to zauważone przez moich bliskich i po wielu rozmowach i tłumaczeniach zaczęłam powoli jeść więcej. Pomyślałam sobie wtedy, że skoro jestem taka szczupła to przecież mogę… No i machina ruszyła. Rzuciłam się na jedzenie jak wygłodzone zwierzę. Jadłam bez przerwy. Jadłam w domu, jadłam na mieście. Miałam to gdzieś, ile kalorii spożywam (a wcześniej to była przecież sprawa życia i śmierci), wpychałam w siebie jedzenie. Jak łatwo można się domyślić moja waga wróciła jeszcze szybciej niż zniknęła. W pół roku przytyłam 21 kg. Od tamtego czasu zaliczyłam jeszcze kilka podobnych, choć już nie na taką skalę, prób odchudzania. Nagle okazało się, że kilogramy wcale nie chcą już spadać, mimo tego, że robię wszystko, by spadały. Że tycie i chudnięcie jest zupełnie poza moją kontrolą. Mam w tej chwili 25 lat i kompletnie rozwalony metabolizm, który najpierw muszę naprawić, by znów spróbować schudnąć. Tym razem zdrowo. Moje ciało to flak. Kiedy o tym myślę to czuję żal i złość, że te 8-9 lat temu świadomość zdrowego odżywiania była tak niska. Ale jednocześnie chciałabym wierzyć, że dziś, kiedy ta świadomość jest wyższa nikt nie będzie robił takich głupot. Przestrzegam!

    • Powodzenia, trzymam kciuki. Też żałuję, że jak byłam nastolatką, nikt nie edukował mnie na temat żywienia.

    • Bardzo CI dziękuję, że podzieliłaś się swoją historią – może ktoś czytając Twój komentarz zda sobie sprawę, że wybrał złą drogę. Trzymam za Ciebie kciuki, mam nadzieję, że wrócisz do formy. Najważniejsze, że teraz zmieniły się Twoje priorytety! Jesteś zawzięta – teraz musisz po prostu wykorzystać swoje samozaparcie w lepszym celu i w lepszy sposób niż ostatnio :). Poradzisz sobie na pewno!

  • Pisz i pisz i pisz… tak jak do tej pory: mądrze i dobitnie, bo nadal spotykam się z zachwytami nad dietą 1000 kcal, „bo to jednak najlepsza dieta”… szczerze, nawet nie chce mi się dyskutować z takimi ludźmi, bo sama ciągle walczę z 4kg niepotrzebnego tłuszczu, więc jakby nie widać po mnie, żebym się znała. Ale liczę, że im więcej takich ludzi jak Ty, tym większa świadomość ludzi o żywieniu. Nie o dietach, jadłospisach, ale żywieniu własnie.
    Dziękuję 🙂

    • Tak jest ze wszystkim – gdyby ktoś miał możliwość łatwego, choć ryzykownego zarobku to by się skusił (zdarza się to bardzo często), tak samo z dietami odchudzającymi 😉

  • Zgadzam się, że takie diety nie przynoszą efektów, a mogą ciągnąć za sobą wiele negatywnych konsekwencji. Ja już jakiś czas temu doszłam do wniosku, że:
    1) Najlepsza dieta to ta która możesz stosować całe życie
    2) za bardzo lubię jeść, żeby sobie tego odmawiać.
    Postawiłam na zdrowsze odżywianie, jeśli słodkości to domowe i wgl wszystko w granicach rozsądku. 🙂 Jedzenie jest dla ludzi, jednak wszystko warto robić z głową.

    • Punkt drugi generuje konieczność uprawiania sportu – sprawdzone na sobie :)!

      • Eh, wiem! :< Ale wcale mi to nie przeszkadza. 🙂

  • Dziękuję Ci za ten tekst. Jestem ofiarą niskokalorycznych diet 1000, 1200 kalorii. Połowę swojego życia głodziłam się i tyłam i chudłam naprzemiennie…Rozregulowałam tylko metabolizm i sprawiłam, że będąc w ciąży utuczyłam się powyżej 100 kilogramów. Teraz walczę zdrowo i jem obficie, jestem szczesliwa i chce zmienić swoje życie raz a dobrze. Pozdrawiam:)

    • Przynajmniej będziesz cieszyć się efektami do końca życia zamiast kilka tygodni!

      • Mam taką nadzieję;)

  • 1200 to połowa tego co potrzebuje moj organizm…obawiam się, że nie obeszło by się bez ofiar w ludziach…i tak już jest nie wesoło. Po dwóch miesiącach kiedy już mogłam jeść wszystko nagle okazuje się,że mam odstawić cały nabiał…pomidory, banany, orzeszki, gotowane jajka, wszelkie wzdymające warzywka, truskawki itd. Itd…..jakbyś znała jakiś rozsądny jadłospis na takie okazje to się chcętnie pisze:) bo już mam przed oczami wizję ryżu z gotowanym kurczakiem bez smaku przez najbliższe miesiące codziennie…a no i przy tym mam miec sily nosić wrzeszczące(kolki albo ząbki) 7,400kg gniewu jadąc na minimalnej racji snu:)

    • Niestety nie mam nic sensownego w związku z dietą matki karmiącej, ale możesz poszukać na tronie IŻiŻ 🙂

      • Właśnie szukałam, ogólnie ciężko mi znaleźć coś konkretnego. Najczęściej jest tylko lista zakazanych produktów, w pewnym momencie lista bezpieczna zawęziła się do ryżu, indyka, ziemniaków, oliwy z oliwek i jabłka. Czyli szału nie ma;) brzmi jak kiepska dieta odchudzająca 😉 ale nie poddaje się najpierw muszę ułożyć jadłospis a później poszukać jakiejś suplementacji synbiotyku bez laktozy.

  • Hm, przede wszystkim nie jestem zwolenniczką mierzenia kaloryczności produktów. Kaloria kalorii nie równa i większą uwagę staram się zwracać na wartości odżywcze produktów, które spożywam. Jednak w przeszłości zdecydowanie byłam ofiarą niskokalorycznych diet.

  • Przeszłam dietę kopenhaską. Efekty „rewelacyjne” – jojo 2x tyle, co strata kilogramów, po 2-3 miesiącach włosy wychodziły garściami, dobre samopoczucie i ochota na jajka z pomidorami wracały tygodniami. Schudłam chyba z 8kg w 2 tygodnie, słaniając się na nogach. Od 2 lat trenuję i zdrowo się odżywiam, zeszło już 12 kg, jestem zdrowa i szczęśliwa. Walczę dalej! ale już bez katowania własnego ciała…

  • jakbym czytała artykuł o sobie 🙁 Zrobiłam ten sam błąd, teraz ciężko, a najgorzej, że moje zdrowie całkowicie na tym siadło. Płakać mi sie dzisiaj chcę

    • Nie płacz, a swoją wytrwałość (którą na pewno masz, skoro wytrzymałaś na tak wymagającej diecie!) wykorzystaj w lepszy sposób 🙂

  • o tak dieta dieta… Szkoda tylko że to nie jest Twoja świadoma decyzja tylko wpływ ludzi w koło. Ja byłam slaba szukałam akceptacji i do czego mnie to doprowadziło?? od 4 lat choruje na bulimie wazyłam mniej ? o tak ale i wiecej.
    od roku walczę jem normalnie naprawdę NORMALNIE i waga spada bez efektu jo jo. w grudniu trafiłam na tego bloga i wiecie co 8 kg mniej 🙂 dobrze że jest ktoś taki jak TY kto pomaga nam zwykłym/ normalnym dziewczyna i wszystko to z usmiechem 🙂

    • Bardzo Ci dziękuję, że napisałaś, Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny i dodaje skrzydeł <3

  • Mój sposób odżywiania mogłabym określić jednym słowem – sinusoida. Od dziecka byłam potężna… gruba. Lubiłam słodycze, miałam dziadków, którzy na każdym kroku obdarowywali mnie łakociami, a ja nieświadoma tego jak wielką szkodę sobie wyrządzam jadłam i tyłam.
    Już w podstawówce moja mama próbowała zrobić coś z moim uzależnieniem od cukru – nazywam te praktyki „dieta kija i marchewki”, za każdy miesiąc bez słodyczy dostawałam… uwaga PIENIĄDZE. Pamiętam, że zarabiałam w ten sposób pokaźne sumy, ale niestety – miłość do cukru wygrała.
    W gimnazjum katowałam się jedną z super wymyślnych diet od mamy mojej koleżanki – trzy dni diety i cztery dni „normalnego jedzenia”. Myślę, że kaloryczność tego wszystkiego nie przekraczała 700 kcal… głodowe porcje, ale na kolację nagroda – ŁYŻKA LODÓW. Kiedy usiłuję sobie przypomnieć, jakim cudem wytrwałam na tym pięć miesięcy na myśl przychodzi mi jedna odpowiedź – sen. Kiedy byłam głodna to szłam spać… Tym sposobem przesypiałam niemal całe dnie… ale dietę trzymałam. Wszystkie zrzucone kilogramy wróciły oczywiście z nawiązką 🙂
    Później była dieta wysokotłuszczowa (ale szybko odpadłam, bo jedzenie smalcu mnie odrzucało), kapuściana (wytrwałam trzy tygodnie!), ale hitem okazała się wizyta u dietetyczki. Dieta 1000 kcal, spersonalizowany jadłospis. Pierwsza wizyta – marne kilka deko pomimo dokładnego stosowania się do zaleceń. Cóż, mój fantastyczny metabolizm prawdopodobnie umarł przez te wszystkie eksperymenty, ale Pani dietetyk wiedziała lepiej. Po drugiej wizycie zostałam z dietą 900 kcal. Ledwo trzymałam się na nogach (nie ma się co dziwić bo było mnie wtedy koło 90 kg). Do Pani dietetyk już nie wróciłam…
    Trzy miesiące później wjechał mój faworyt – DUKAN. Przepadłam, schudłam kilkanaście kilogramów w kilka tygodni, ale z „efektów” leczę się do dziś. Wysokobiałkowa dieta poskutkowała anemią, ta objawiała się u mnie bezdechem, niemałym doświadczeniem w wizytach u kardiologów, bonusową nerwicą i totalnym wyłączeniem z życia towarzyskiego na kilkanaście tygodni 🙂
    Po tej akcji odpuściłam. Byłam grubiutka, zakompleksiona oraz niechętna do odchudzania. Poddałam się… aż odkryłam sport. I to było moje wybawienie. Chociaż nadal mam kilkanaście kilo do zgubienia (i ciało pełne rozstępów, które staram się pokochać i traktować jak zapiski doświadczeń), to wiem, że uda mi się osiągnąć wymarzoną sylwetkę.
    Nadal jednak w swojej głowie hoduję obraz siebie sprzed lat – niewolnica słodyczy… dlatego dziś nawet nie zbliżam się do półek z łakociami – wiem, że z tego uzależnienia bardzo trudno jest się wyleczyć. Skłonność do słodyczy porównałabym do alkoholizmu – można nie pić kilkanaście lat, ale czasem wystarczy jeden kieliszek, a człowiek przepadnie, z tym, że uzależnienie od słodyczy jest w naszym społeczeństwie powszechnie akceptowane 🙂

    • Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz i za podzielenie się swoją historią. A taki dietetyk… Eh. Dopóki zawód dietetyka nie będzie regulowany prawnie to takie kwiatki będą zdarzać się nagminnie.

  • Eh, kalorie…. te okropne stworki, które zmniejszają nam ubrania w szafie, gdy nie patrzymy. Brednie, jestem na diecie, nie liczę żadnych kalorii, w dwa miesiące zrzuciłam dziesięć kilogramów bez jakichś wielkich wyrzeczeń. Najważniejsze to władować w siebie jak najwięcej zdrowego jedzenia, a nie niskokalorycznego. Poza tym od kalorii ważniejszy jest Indeks Glikemiczny. Kiedyś strzeliło mi do łba i liczyłam kalorie, głupia ja. Teraz mogłabym ważyć tyle co kiedyś i być zadowoloną, ale nie, ogół namawiał mnie „schudnij”. I to był błąd, bo zaczęłam kombinować, dołożyła się niedoczynność tarczycy i wyszło… bardzo dużo nadwyżki kilogramów.

    • I ja kiedyś mając 20 kg mniej niż teraz słyszałam wszędobylskie „schudnij”. Schudłam. I przybrałam z nawiązką. I też nabawiłam się niedoczynności. Wiele bym dała, by ważyć tyle co wtedy 🙂

      • Znam ten ból, dlatego poszłam do dietetyczki, zaczęłam się leczyć i jakoś to leci do przodu, ale nie jest to takie proste jak nabranie tej wagi…

  • dobra, ale ja jestem ciekawa Twojej opinii w nieco innej kwestii- czy Twoim zdaniem da się w ogóle wyglądać szczupło i filigranowo jedząc więcej niz te 1400/1200? bo spoglądając na np. Kayle Itsines, Dani Belle, Soniatlev i inne instagramowe filigranowe ślicznoty aż się nie chce wierzyć, że one jedzą w ciągu dnia coś więcej niż jabłko…

    • Da się i są liczne przykłady, które to potwierdzają np. https://www.facebook.com/KatarzynaWolska.trenuje?fref=photo – co najmniej 2000 kalorii dziennie 😉 . To ile kalorii je ktoś inny nie znaczy, że my jedząc tyle samo osiagniemy te same efekty – to są kwestie bardzo indywidualne i mówienie, że np „1800 kalorii to na pewno nie dieta na redukcje” jest błędne – bo dla jednego może być to nadmiar kalorii względem zapotrebowania, a dla innego będzie to np. 700 kalorii poniżej dziennego zapotrzebowania.

  • Po przeczytaniu Twojego postu stwierdziłam, że podzielę się moją historią. Jako przestrogą. Może inni zrobią mniej głupot niż ja. Wszystko zaczęło się jeszcze w gimnazjum. Brak akceptacji, wredni rówieśnicy, brak jednego rodzica i generalnie niedobór miłości. Wszystko spowodowało, że pomyślałąm: jak będę chuda, to będą mie lubić. Jak się wychudzę, to zwrócą na mnie uwage… tylko że… ja wtedy byłam chuda. No może szczupła. Jadłam normalnie, dużo biegałam na dworze… więc nie miałam zbędnych gramów tłuszczu. Ale zawsze lubiłam słodycze. Znajomy powiedział, że schudł przez wakacje 10 kg, bo po jedzeniu zawsze wypijał ogromne ilości wody, przez co wszystko zwymiotował. i tym spodobem praktycznie nic nie przyswajał. Nieświadomie zniszczył mi życie. Wtedy zaczęła sie moja bulimia. Choruje od 7 lat. Są lepsze i gorsze dni, czasami okresy. Czasami jest napad. wtedy jesz i nie kontrolujesz. jesz wszytsko. słodkie. słone. masło. mleko. czekolada. nie ważne co. i wymiotujesz. rany na rękach. zniszczony przełyk. czasem czujesz ze to złe. że nie chcesz tego robić, ale to jest silniejsze. Czasami potrafiłam odejść od tego na bardzo długo. Wszystko wracało w róznego rodzaju święta itd, kiedy więcej się zjadło. Stosowałam miliony różnych diet. 1000 kcal, kiedy prawie mdlałam. gdy zjadłam coś więcej na drugi dzień jadłam tylko 300 kcal. potem była dieta 1300 kcal i ostre treningi. waga spadała z tempem błyskawicy. ale jeden mały bodzieć i znów. jem. wymiotuje. jem wymiotuje. jem… nie mam siły juz wymiotowac. tyje, no to znowu dieta. tym razem próbujemy rozsadniej. 1500 kcal. czułam się dobrze. moje ppm to 1300. wiec nie było zle. no ale. świeta= bulimia. zły humor=bulimia. postanowiłam się leczyć. Mam lekarza psychiatre. Biore leki antydepresyjne. walcze. ale wszystko co zjem przez te wszytskie diety i wpojone ideały piekna budzą we mnie lawinę myśli, liczenia kalori, ile przytyje, ile bede musiała biegac, … bardzo długo po rozpączeciu terapi było dobrze. ale skusiłam sie na cheat meal. otóż cheat meale nie są dobre dla bulimiczek. znowu sie zaczeło. zepsułam wszytsko co budowałam. … warto było chciec schudnąc w szybkim tempie stosujac głodówki? NIE. warto było sie katować? NIE. teraz mam rozwaloną psychikę. zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. bulimie. poczucie wstydu. rany na rękach, tone leków psychotropowych w szufladzie, nienawiść do siebie. i chciałabym wyjść z tego. Teoretycznie wiem ze nie jestem gruba. Wystarczyłoby wystarczyłoby zdrowo się odzywiać, troche cwiczyc, jeść wszytsko ale z głową i za 2-3 miesiace widziałabym stały i utrzymujacy się efekt. Ale to nie takie proste gdy wszytsko widzisz przez oryzmat kalori. kalori które dostarczasz. kalorii które spalasz. które zamienią się w tłuszcz.
    Dziewczyny. nie róbcie tego błedu co ja. Ja już nigdy się nie wylecze. to jak alkoholizm. mozesz kilka lat dobrze funkcjonować. ale to cholerstwo i tak wróci. A prawda jest taka, że nie a jednego ideału piękna. A na pewno nie jest to warte niszczenia swojej własnej psychiki i ciała.

    Moniko – Twoje posty są dla mnie motywujące. Chciałabym, żebyś kiedyś poruszyła problem bulimii, choć nie wiem, czy leży to w Twoim zakresie.

    Pozdrawiam

    • Bardzo Ci dziękuję za Twoją wiadomość. Bardzo trzymam za Ciebie kciuki i życzę więcej tych dobrych, niż złych chwil.

      Co do tekstu na ten temat – póki co nie czuję się na siłach, a postanowiłam wypowiadać się na blogu wyłącznie w kwestiach,w których jestem kompetentna. Zaburzenia odżywiania to zbyt odpowiedzialna tematyka, by poruszać ją po łebkach.

    • Chciałbym Cię zapytać, czy Ty masz w swoim kręgu znajomych jednego normalnego człowieka , który nie korzysta z żadnych diet i żyje normalnie ,pracując ,uprawiając trochę sportu i nie liczy kalorii, które zjadł i mogłabyś wziąć z Niego przykład, normalnie jedząc a nie licząc kalorie.

  • Dobrze gadasz! 😉 też trąbię wszędzie o tym, o czym Ty piszesz. No ale wielu chce łatwiej, szybciej itd. Ciężko przyjąć do wiadomości, że trzeba popracować nad sobą i że ta praca nie skończy się po miesiącu, tylko powinna trwać całe życie. Wierzę jednak, że nastanie taki dzień, w którym zdrowy styl życia stanie się czymś naturalnym, a nie walką z samym sobą 🙂

  • Mysle, ze praca dietetyka powinna byc wsparta praca psychologa i to nie tylko w tak trudnych przypadkach jak bulimia czy anoreksja. Dla wielu ludzi jedzenie to nalog, sposob radzenia sobie ze stresem. Zle przeprowadzone odchudzanie moze byc przyczyna frustracji. Czesto nadwaga jest skutkiem a nie przyczyna problemow i ich rozwiazanie moze znaczaco ulatwic odchudzanie.

  • Byłam 2 tyg temu u dietetyka i dostałam właśnie dietę 1300 kcal. Teraz się zastanawiam czy to w takim razie dobrze? Ważę 71 kg i mam 160cm wzrostu. Dostałam zalecenie cwiczyc 5 dni w tyg po 1H. obliczono mi ze moja PPM to około 1450kcal. Teraz się martwię, że moze wybrałam kogoś niekompletnego.

    • Ja (oraz moje autorytety, którym ufam w 100%) jestem przekonana, że NIE WOLNO schodzić poniżej PPM, a jeszcze szczególnie w połączeniu z godzinnym treningiem niemal codziennie! Skąd niby masz mieć na niego siłę? Nie chcę stawiać krzywdzących wyroków, ale dla mnie to wyraz niekompetencji, choć wiem z czego wynika: dietetyk chce dać Ci efekty, żebyś się nie zniechęciła za szybko. Odpowiedz sobie tylko na pytanie czy interesują Cię efekty szybkie czy też długofalowe. Jestem przeciwnikiem podobnych praktyk, ale może takie zalecenie było efektem Twojej prośby o jak najszybsze efekty? Jestem przekonana, że schudniesz i kilogramy polecą, ale przyjdzie moment, w któym wszystko się zatrzyma, a w organizmie zajdą nieodwracalne zmiany – moim zdaniem nie warto, wystarczy przeczytać komentarze wypowiaających się tutaj dziewcyzn.

      • Dziękuję bardzo za odpowiedź. Sama schudłam 13kg i poszłam do Pani dietetyk bo waga stanęła. Nie prosiłam o szybkie efekty. Takie dostałam zalecenia i jadłospis. Przykładowo porcja mięsa na obiad to 100g, a kaszy/ryzu/makaronu to 40g. Nie oszukujmy się czuje, że to mało dlatego mam wątpliwości.

      • Zgadzam się z Tobą! Schodzenie poniżej PPM, to krzywdzenie pacjenta! Niestety wielu dietetyków na swoich kursach nie nauczyło się, co to jest PPM.

        A tak przy okazji to świetny artykuł! 🙂

        • Dziękuję, taki komplement z ust koleżanki po fachu cieszy tym bardziej 🙂

        • To ja zapytam teraz z ciekawości, bo dietetyk, u którego był narzeczony, powiedział nam (gdy zapytałam go, dlaczego dał dietę 1400 i 1600 kcal przy PPM ok. 1800 kcal), że PPM liczy się dla wagi prawidłowej, którą powinniśmy uzyskać, a nie dla tej, z której odchudzanie zaczynamy.
          Osobiście uważam to za totalną bzdurę, bo kaloryczność moim zdaniem powinna spadać wraz z chudnięciem i zmianą wagi, ale to dietetyk z wieloletnim doświadczeniem, masą certyfikatów i jeszcze większą ilością odchudzonych osób…

      • A to mam pytanie. Jak pożenić PPM z deficytem potrzebnym by schudnąć? Jeśli moje minumum to owe 1450 kcal, ale dodatkowo ćwiczę i spalam 500 kcal (dziennie), to pozostając przy jedzeniu na poziomie 1500 kcal nadal będę mieć wystarczające zasoby, żeby nie katować organizmu? Czy może PPM też rośnie wraz ze wzrostem aktywności fizycznej?

  • Jest już tyle różnych diet i poglądów na temat odchudzania (nawet co do warzyw, owoców i picia wody), że osoba pragnąca schudnąć może zgłupieć. Jeśli do tego dojdą choroby utrudniające odchudzanie, no to nic tylko zacząć się głodzić. Gdyby każdy miał tak rozsądne podejście do żywienia i traktował swoje ciało indywidualnie, to nie byłoby może anoreksji i otyłości wcale.

  • Ja Nie wierze w cuda niewidy… 1200 kalorii więcej mniej… ważne jest aby to było zdrowo i dopasowane do naszych potrzeb i stylu życia. Jednemu 1200 jest ok, drugiemu 1500 to będzie mało… Dlatego warto iść do dietetyka. Sam chodziłem do NaturHouse w Warszawie na Puławskiej jak wracam do domu z pracy. Efekty widzę, super.

  • Po wpisaniu danych do twojego kalkulatora wyszło że moje PPM to 1280 kcl 🙁 więc to tyle co w krytykowanej diecie.

    • Z tym że PPM to nie jest ZALECANA kalorycznośc diety, a możliwie najniższa, która pozowli na pokrycie minimalnych potrzeb organizmu potrzebnych fdo sprawnego funkcjonowania narządów wewnętrznych. Bardzo proszę o czytanie ze zrozumieniem, bo można sobie mocno zaszkodzić.

      Dieta redukcyjna powinna dostarczać 80% CPM (czyli całkowitej przemiany materii = PPM + dzienna aktywność, praca, forma spędzania wolnego czasu – każdy wydatek energettyczny ponoszony w ciągu dnia). Dieta redukcyjna nie powinna być równa PPM, ale zdecydowanie nie może dostarczać mniej kalorii, niż ta wartość, to absolutny,g raniczny próg minimalny, ale NIE REKOMENDACJA.

      • Dziękuję za odpowiedź 🙂 Trochę się martwię spowolnioną przemianą materii a przecież coś muszę jeść. czy można napisać gdzieś na pani Email ?

        • Pani Renato, moj adres to monikaciesielska@drlifestyle.pl, ale uprzedzam, że nie mam miejsc na konsultacje indywidualne do końca sierpnia.