Blog

powrót
Wróć
14.04.2016

Jesteś początkujący? Ciesz się!

Dietetyka
--
mojadroga, początki, sport
odchudzanie początki

Przeszło Ci kiedyś przez myśl, że masz coś, czego zazdrości Ci każdy zawodowy sportowiec? Ba! Nawet biegacz amator – pasjonata, który ma za sobą kilka półmaratonów byłby gotów wiele poświęcić, by móc doświadczyć tego, czego Ty doświadczasz. By móc skorzystać z możliwości, którą Ty masz.

Wiesz, jesteś w posiadaniu czegoś bardzo cennego. Prawdopodobnie nie zdajesz sobie sprawy z istnienia tej rzeczy. Skoro nie wiesz czym dysponujesz, nie wiesz, co tracisz, nie korzystając z tego (niemalże nieodnawialnego) zasobu. Uczucie dumy, satysfakcji, spełniania, zadowolenia z siebie (czasem nawet euforii).

Pozwólcie, że najpierw coś Wam opowiem.

Czy zawsze lubiłam sport?

Nie. Wstyd przyznać, ale unikałam go jak ognia. Byłam niezdarą. Zamiast grać w piłkę na boisku, wolałam czytać książki. Gry zespołowe mnie krępowały – czułam się niepewnie, odstając od grupy. Im dłużej ich unikałam, tym bardziej pogłębiały się problemy – błędne koło się toczyło. Gdy złamałam nogę, cieszyłam się na zwolnienie z w-fu. Nie lubiłam tych zajęć – czułam, że niezależnie od tego, jak bardzo będę się starać i tak ciągle będzie za wolno, za blisko, za nisko, za jakoś. Te uczucia towarzyszyły mi mimo sympatycznych i życzliwych nauczycieli – miałam szczęście do wuefistów na każdym etapie edukacji.

W gimnazjum odkryłam, że nieźle biegam. Byłam zaskoczona wynikiem testu Coopera i postanowiłam trzymać się mojego konika. Zaliczyłam parę zawodów (głównie biegi przełajowe i długodystansowe), ale nigdy nie miałam w sobie na tyle samozaparcia, by regularnie trenować i pielęgnować nowo odkryte predyspozycje.

Przyszły problemy zdrowotne i bieganie diabli wzięli. Nie tęskniłam.

Nigdy nie byłam szczypiorem – moja waga kręciła się gdzieś w okolicach górnej granicy normy. W końcu ją przekroczyła. Wspomniane problemy zdrowotne i spowodowany nimi brak aktywności fizycznej spowodowały, że zaczęłam tyć.

Postanowiłam zwalczyć nadwagę w genialny sposób! Byłam z siebie bardzo dumna, gdy przed osiemnastymi urodzinami udało mi się schudnąć 5 kilogramów w dwa tygodnie. Tak, Dukan ;). Później tak sobie tyłam, chudłam, tyłam, chudłam. Tyłam troszkę częściej. O diecie przypominałam sobie przed wakacjami i ważnymi wydarzeniami.

Im starsza się stawałam, tym bardziej interesowały mnie przyczyny moich problemów ze zdrowiem. Okazało się – o czym nie powiedział mi te 6 lat temu żaden lekarz – że nadwaga nie jest moim sprzymierzeńcem przy zespole policystycznych jajników. Rzecz jasna nikt nie wspomniał słowem, że moje ulubione ciastka, soki z kartonu, ogromne ilości bananów pochłaniane na jeden raz nie sprzyjają regulowaniu wydzielania insuliny przez trzustkę. Przy zagrożeniu insulinoopornością (w tamtym okresie wyniki badań plasowały mnie na granicy między zdrowiem, a IO) ma to spore znaczenie.

Moja świadomość rosła z każdym miesiącem, ale nowe fakty nie były same w sobie na tyle silnym bodźcem, bym zaczęła coś zmieniać. W sierpniu 2012 roku wyprowadziłam się z rodzinnego domu. Zamieszkałam z Łukaszem w Łodzi, na (nie)naszych pierwszych 27 metrach kwadratowych.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie doceniałam świetnie gotującego taty. Że nie doceniałam kogokolwiek, kto chciał ugotować cokolwiek – nie zdawałam sobie sprawy jaki to luksus ;). Na talerzu coraz częściej lądowały dania na telefon, zapiekanki, pierogi, zupki chińskie i podobne. Urozmaicenie diety? Tak, kanapkami.

Pierwsze pół roku samodzielnego życia sprawiło, że było mnie 13 kg więcej, niż w liceum (73 kg vs 60 kg).

Postanowiłam wziąć się w garść. Zainteresowałam się żywieniem, sportem i byłam zafascynowana tą dziedziną wiedzy. Ciąg dalszy tej historii już znacie – fascynacja zaowocowała podjęciem drugiego kierunku studiów (dietetyki). Niedługo po tej decyzji, dojrzałam do założenia bloga.

W zakładce Moje postępy, możecie zobaczyć comiesięczne raporty z pola walki. Na początku istnienia bloga każdego miesiąca pokazywałam efekty moich działań i opisywałam treningowo – żywieniowe zmagania.

Tym sposobem doszliśmy do moich początków z odchudzaniem na poważnie

To była istna sinusoida – perfekcyjne tygodnie, po których następowały tygodnie totalnej klęski. Od tamtego momentu bywały w moim życiu całe miesiące bez treningów. Nie brakowało mi motywacji, ani wiedzy – brakowało mi wierności własnym postanowieniom i konsekwencji.

Bo to własnie one, a nie – działająca krótkoterminowo – motywacja, są determinantą sukcesu. Nie tylko w odchudzaniu.

Rok temu o tej porze w moim życiu miało miejsce wiele zawirowań. Zbyt wiele jak na jedną osobę, a już zdecydowanie zbyt wiele w krótkim odcinku czasu. To był okres próby dla mojej silnej woli, która okazała się być wolą bardzo słabą. W jedzeniu znalazłam pocieszenie, a zobowiązania zajmujące 16 h dziennie, codziennie, stanowiły dla mnie wystarczającą wymówkę do rezygnacji z treningu. Przez pół roku miewałam fazy samokontroli, w których dbałam o zdrową dietę i maksymalnie często się ruszałam (swobodne truchty, grupowe zajęcia fitness). Przeważały fazy braku kontroli. Jak to się skończyło dla mojej figury?

monika kiedy byla grubsza

Fatalnie. Ale przynajmniej okazało się, że dotychczasowa aktywność fizyczna nie poszła na marne. Choć ważyłam tyle, co przed schudnięciem, wyglądałam znacznie lepiej – jędrna, napięta skóra i przebijające się spod warstwy tłuszczowej otuliny mięśnie. O przyczynach tego stanu rzeczy i fatalnych efektach pisałam szczegółowo we wpisie, który nigdy nie powinien zostać opublikowany. Do dziś jest to najchętniej komentowany wpis na blogu, a ja wracam do niego w chwilach zwątpienia.

Od tamtego momentu minęło pół roku. Dietą i umiarkowanymi ćwiczeniami bardzo łatwo udało mi się schudnąć. Przeczytaj szczegółowy wpis, w którym opisuję jak udało mi się schudnąć 5 kilogramów (do około 67 kg).

Aktualnie ważę 70 kilogramów i jestem zachwycona tym, jak z każdym tygodniem zmienia się moje ciało. Nie dbam o cyferki, a efekty obserwuję każdego dnia w lustrze i raz w tygodniu podczas analizy składu ciała (dostałam od Łukasza super wagę z wiarygodnym analizatorem, opowiem Wam o niej innym razem).

Wyglądam coraz lepiej, ale najbardziej spektakularna zmiana zaszła w mojej głowie. Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że

  • nie czuję się pokrzywdzona, odżywiając się zdrowo – nie odnoszę wrażenia, że coś mnie omija, że wolałabym inaczej; szczerze polubiłam ten sposób odżywiania
  • w zdrowej kuchni znalazłam ogromne pole do poznawania nowych smaków, testowania przepisów – moja kuchnia jest bardzo urozmaicona, kombinuję z przyprawami i ciekawymi dodatkami
  • wypracowałam logistyczne ułatwiacze odchudzania
  • pokochałam aktywność fizyczną – wcześniej (w ciągu ostatnich 2,5 roku) trening dawał mi satysfakcję, byłam z siebie dumna, ale nie postrzegałam aktywności fizycznej, jako ulubionej formy spędzania czasu. Poza nielicznymi treningami, postrzegałam sport jako środek do celu – nie cel sam w sobie. Nie przeszkadzało mi to szczególnie, ale też nie ułatwiało regularnych treningów
  • trening stał się dla mnie normą – postrzegam go, jako integralną część mojego tygodniowego harmonogramu
  • panuję nad zachciankami – teraz to do mnie należy decyzja czy zjem czekoladę, a nie do czekolady (czasami wystarczała sama jej obecność w pobliżu, bym się skusiła –  nie musiała bardzo się starać o moje względy 😉

Ostatnio zastanawiałam się skąd ta zmiana – przecież wiedzę teoretyczną miałam od dawna, odpowiednie nastawienie również, świadomość koniecznych do poniesienia poświęceń też. Okazało się, że największa metamorfoza mojej sylwetki, zaczęła się w głowie.

kalendarz z cytatami motywacyjnymi

Wcześniej nie dbałam o swój komfort psychiczny. Tryb robot: mode on. Zawsze powtarzałam sobie mała, dasz radę! Zaciśnij zęby, ogarniesz! Łapałam się każdej szansy na (pozorny) rozwój czy źródło dodatkowego dochodu, bo bałam się, że coś może mnie ominąć.

Okazało się, że tym, co omijało mnie najczęściej było po prostu życie.

Pół roku temu postanowiłam, że tak dłużej być nie może. Wprowadzałam różne techniki, o których możecie poczytać w tekście Jak poczuć się lepiej i stać się szczęśliwszym? Jak widać, moje starania przyniosły świetne rezultaty – czuję się dobrze sama ze sobą, lubię swoje życie. Proces wdrażania zmian jest w toku, na mojej liście spraw do zamknięcia zostało jeszcze kilka podpunktów. Drugie półrocze 2016 będzie jeszcze lepsze!

Monika cieszy się na Cabo Girão

Im lepiej czuję się z samą sobą, im bardziej podoba mi się moje normalne, codzienne życie, tym łatwiej mi robić dla siebie coś dobrego – ćwiczyć i zdrowo się odżywiać. Zwiększenie komfortu psychicznego okazało się być moją receptą na zdrowie fizyczne :). Uporządkowałam sobie wiele spraw, zrezygnowałam z licznych zobowiązań, nauczyłam się odpoczywać.

Muszę podkreślić, że teraz treningi napędzają mnie jeszcze bardziej, dzięki czemu czuję się jeszcze szczęśliwsza. Jestem pewna, że przy najbliższym kryzysie nie będę uciekać od treningów, a raczej będę uciekać od problemów na trening.

Wniosek? Chcesz zadbać o ciało? Zadbaj o ducha.

odchudzanie początki

Za oficjalny początek przełomu w podejściu do diety i sportu przyjmuję 1 kwietnia. Tego dnia zrobiłam sobie zdjęcia i wykonałam analizę składu ciała. Fotki będę powtarzać co miesiąc, a analizę składu ciała każdego tygodnia. Oficjalnego podsumowania metamorfozy spodziewajcie się po sześciu miesiącach – 1 października opublikuję efekty (jakie by nie były) wraz z kompletem zdjęć i pomiarów pośrednich.

Dlaczego warto być początkującym?

Jesteśmy już przy przy końcu wpisu, a Ty nadal nie dowiedziałeś się czym jest ta wyjątkowa rzecz, którą posiadasz, a której mogą Ci zazdrościć osoby zaawansowane, trenujące od dawna.

Masz możliwość szybkiego progresu.

Do napisania dzisiejszego tekstu zainspirował mnie mój wczorajszy biegowy wynik. Od dawna nie biegam na czas/dystans/rekord. Odinstalowałam Endomondo, a zegarek treningowy służy mi głównie do obserwowania aktualnego tętna (w celu optymalizacji spalania tkanki tłuszczowej i zapobiegania powysiłkowym bólom głowy) i motywowania Was.

Biegam w rytm muzyki, zależnie od humoru, od czasu jaki chcę przeznaczyć na trening, od pogody i wielu innych czynników, z których żaden nie ma nic wspólnego z presją wyniku. Ani w trakcie treningu, ani w oczekiwanych rezultatach. Biegam, żeby biegać.

Wczoraj byłam podekscytowana nowym strojem do biegania, więc postanowiłam wybrać się na delikatną, godzinną przebieżkę. Pech chciał, że odtwarzacz muzyki wylosował dla mnie piosenkę, przy której po prostu nie da się truchtać. Przyspieszyłam. Biegło się super! Wyobrażałam sobie, że zamiast szarych budynków otaczają mnie palmy, a ja biegnę wzdłuż Barcelonety. I nagle co na słuchawkach? Utwór najbardziej na świecie kojarzący mi się z naszym wyjazdem do Barcelony.

monika biega po lesie

Poczułam zadyszkę, co od dłuższego czasu mi się nie zdarzało. Spojrzałam na zegarek i pomyślałam, że się zepsuł. W 8 minut z małym hakiem przebiegłam ponad 2 kilometry, a średnie tempo pokazywało mniej niż 4 minuty na kilometr. Całkiem logiczne, prawdopodobne wyniki. Tylko nieprawdopodobne, że ja tak szybko biegnę!

Zmieniłam plany, skręciłam w inną ulicę, by mieć mniej więcej 3 km drogi do domu (i niemalże brak świateł po drodze). Byłam ciekawa w jakim czasie jestem w stanie przebiec 5 kilometrów tempem, które nadal sprawia mi przyjemność (nie zamierzałam mieć tachykardii i odczuwać dyskomfortu przez cały wieczór).

f

Przebiegłam. Zerknęłam na zegarek i nie wierzyłam. Z wrażenia zapozowałam z nim do góry nogami ;).

5 kilometrów w 18 minut i 42 sekundy. (Wynik może być zbyt optymistyczny przez błąd pomiaru dystansu, co zmienia faktu, że biegało się super :))

Nie ekscytują mnie te liczby – wynik, jak wynik. Ekscytuje mnie postęp.

Ten wpis powstał pod wpływem refleksji po zakończonym biegu. Przypomniałam sobie pierwsze nieśmiałe, biegowe kroki w Parku Źródliska. Minuta truchtu, 2 minuty marszu. Na początku dawałam radę mniej niż pół godziny. Zakwasy towarzyszyły mi przez dwa dni po takim treningu. Pierwszym celem (którego realizacja zajęła mi kilka miesięcy) było przetruchtanie 30 minut bez przerwy. Pamiętam, że przebiegłam około 4 kilometrów w pół godziny, ten życiowy rekord padł na bieżni w łodzkiej Sporterze. Później marzyłam o tym, by biec bez przerwy przez 60 minut. To zajęło pół roku, jak nic!

Pojawiły się plany związane z pierwszym startem w zawodach. Postanowiłam pobiec w biegu na 10 km, jeśli przebiegnę ten dystans w mniej niż godzinę. Nie udało się przez ponad rok.

Od moich pierwszych treningów minęły trzy lata, ale pamiętajcie, że nigdy nie były to treningi regularne, zaliczałam liczne bardzo długie przerwy. Aktualnie nie mam żadnego treningowego planu biegowego. Biegam tak, jak mi się chce. I może właśnie dlatego z każdym kolejnym treningiem chce mi się coraz bardziej.

Pamiętam jeden taki bieg, podczas którego udało mi się pokonać 5 km w 25 minut. Miałam wrażenie, że moje uda staną w płomieniach, serce wyskoczy przez gardło, a dodatkowo udławię się własnym potem. Rok od tego czasu ten sam dystans pokonuje w czasie znacznie krótszym.

To jest właśnie nasz przywilej – przywilej początkujących i amatorów. Zawodowcy muszą walczyć miesiącami o urwanie sekundy na długim dystansie. 4 lata przygotowują się do tego, by poprawić swój wynik o (dla nas nic nieznaczące) centymetry czy sekundy, by wypaść na olimpiadzie równie dobrze, co w zeszłej edycji. O mistrzostwie decydują ułamki jednostek.

A my? My możemy się cieszyć postępami z tygodnia na tydzień. Im bardziej jesteś początkujący, tym większy progres masz szansę zaliczyć w krótszym czasie. Nie pozbawiaj się szansy na odczuwanie ogromnej satysfakcji i dumy z samego siebie.

Podejmij decyzję, zacznij i po prostu obserwuj to, co się stanie.

Ciało szybko odwdzięczy się za Twoje postanowienie. Choć progres sylwetkowy zajmie nieco więcej czasu, niż treningowy – nie przejmuj się tym. Nie skupiaj się na swojej sylwetce. Niech postanowieniem będzie regularna aktywność fizyczna sama w sobie. Efekty przyjdą same! Szczególnie, jeśli do sportu dodasz pozostałe elementy proponowane przeze mnie w ramach Odchudzania Małymi Krokami.

Trzymam za Ciebie kciuki!

Autor wpisu

Monika Ciesielska

Dietetyk, samozwańczy doktor Lifestyle - pisze lekko o sprawach wagi ciężkiej. Promuje zdrowe podejście do zdrowego stylu życia i pozytywne odchudzanie oparte na skutecznych, udowodnionych naukowo metodach. Lubi czekoladę i hamburgery, ale udało jej się schudnąć - Tobie też ułatwi zadanie.

Komentarze

Komentuj jako gość:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

lub
  • O tak, zgadzam się z tym, co napisałaś. W poniedziałek zeszłam poniżej 7 minuty na kilometr. Jak to zobaczyłam, to myślałam, że padnę z wrażenia, a po skończonym treningu byłam naprawdę szczęśliwa. Myślałam, że zajmie mi to o wiele więcej czasu. Zaczęłam bieganie w lutym, od slow joggingu, czyli bardzo wolno truchtałam. Teraz mam wrażenie, że biegnę z prędkością światła 🙂 a najlepsze jest to, że biegam, bo to lubię, sprawia mi to przyjemność, relaksuje i daje radość. Jeśli schudnę, to ok. Kondycja już na tym zyskała, podczas ostatniej wycieczki w góry byłam szybciej na szczycie niż mój chłopak 😀

  • Dziękuję za ten wpis. Dzięki Tobie, przez przypadek, odnalazłam „Calm” 😉

  • Jak zwykle u Ciebie Monika mądrze i w dobrym momencie 🙂 Mi dwa dni temu również minęło pół roku od powrotu do aktywności fizycznej i mądrzejszego odżywiania. I pod wszystkim, co tu napisałaś, mogę się podpisać obiema rękami i nogami 🙂
    Nie powiem, że zawsze mi się chce, że nigdy nie ulegam zachciankom, że zawsze jem tylko super zdrowo. Ale to ja rządzę tymi sytuacjami, a nie one mną. Czekolada już do mnie nie woła ze sklepowych półek, ale czasami podczas oglądania filmu skuszę się na żelki 😉 Zazwyczaj mija dobrych kilka dni lub tygodni, zanim kolejny raz sięgnę po coś słodkiego.
    Treningi robię wtedy, gdy czuję że chcę. Stwierdziłam, że tak jest lepiej, bo wtedy daję z siebie 110% (albo przynajmniej 99,9%) a nie robię, bo muszę. Nie wyznaczam sobie celów, choć na endemondo nieco kontroluję regularność treningów 😉 Jedyna apka, która poniekąd rządzi moim życiem, to ta do kontrolowania ilości wypitej wody w ciągu dnia 🙂
    I widzę poprawę. Cieszy mnie fakt, że jestem w stanie wykonywać coraz intensywniejsze treningi, bo zwyczajnie daję radę. Nie pamiętam kiedy ostatni raz naprawdę miałam zakwasy. Częściej jestem zasapana, czuję że brakuje mi kondycji a nie bolą mięśnie. I uważam to za duży progres. Może zmiany nie są tak spektakularne jak gdy byłam w stanie się zmotywować do biegania co drugi dzień i codziennych treningów (min. 45 min), ale na pewno są bardziej trwałe i ciągle następują.
    Nie powiem, mam chwile zwątpienia, zwłaszcza, gdy co jakiś czas sprawdzam, czy może mieszczę się w swoje stare ubrania… Ale nawet jeśli powiem sobie, że dalej jestem grubą krową (:P), to na końcu zostaje w głowie myśl, że ostatnim razem nie byłam w stanie włożyć spodni, a teraz tylko nie mogę się dopiąć 😉
    Nie wiem ile ważę, nie mierzyłam się od stycznia. Ale widzę zmiany każdego dnia, po każdym treningu. I zapisuję w głowie każdy komplement od męża (łydki ci schudły, tyłek ci się taki malutki zrobił, nie masz już boczków) i lecę dalej 🙂 Bo zawsze może być jeszcze coś więcej 🙂

  • I wcale nie wyglądasz na zmęczoną 😉 Ja bym już pewnie była czerwona jak dobra pomidorowa 😀

  • Cudownie się czyta takie motywujące wpisy! Naprawdę niesamowicie mnie inspirujesz. I w ogóle to mam wrażenie, że życie napisało nam podobną historię, nawet się zastanawiam dlaczego jeszcze nie mam takiego fantastycznego narzeczonego :P. Ten sam schemat, problemy z PCOS, objadanie się, chudnięcie, tycie, pokochanie biegania!!! 😉 <3

  • Nawet nie wiesz jak bardzo czekam na kolejne posty i jaka motywacja sa dla mnie!
    PS. Masz przepiekna polszczyzne i lekkos pisania!
    Doktorku ile masz wzrostu? Nie moge uwierzyc w Twoje 70kg!

  • Mam skoki,różne. Raz dietuję na potęgę, i dosłownie wprowadzam terror, a raz rzucam się na czekoladę, jak szaleniec. Choć postanowiłam, że od 1 maja, koniec tego dobrego. Że muszę wrócić do tego co było, regularne ćwiczenia, zdrowe jedzenie i slow life. 🙂

  • Czy myslalaś o napisaniu oddzielnego posta o PCOS i/lub insulinooporności. Jest to coraz powszechniejszy problem (z którym sama też się zmagam) o którym chętnie przeczytałabym na blogu. Świetny styl pisania, świetna treść, kibicuję w dalszym progresie – i twoim i bloga 🙂

    • Pierwsze zdanie to oczywiście pytanie :))

  • dziękuję Ci za ten tekst 🙂 dopinguje mnie do działania :)))

  • jaki pozytywny wpis! czuję tu power i radość, ulubione połączenie 🙂

  • Świetny tekst – bardzo przyjemny czytaniu! Ja póki co jestem na etapie wstępnych przygotowań – buty już są, w zasadzie ciuchy same w sobie nie są najważniejsze, obeszłabym się bez tych świetnych sportowych spodni i koszulek… Z motywacją jednak nie jest zbyt dobrze. Dlatego dziękuję za ten wpis, zdecydowanie motywuje do działania i spojrzenia na siebie w końcu jak na człowieka – nie robota 🙂

  • Ile pozytywnej energii w jednym poście 🙂 Trenuję regularnie od dawna, więc progres o którym piszesz pojawia się już rzadziej i jest okupiony cięższą pracą. Ale zaczęłam ćwiczyć jogę i mam teraz dużo frajdy jak uda mi się zrobić kolejną asanę 😀
    Przeszłam bardzo podobną drogę do Twojej i też nie czuję, żebym coś traciła przez zdrowe odżywianie 🙂
    Miewałam różne etapy, w których dbałam albo o ciało, albo o psychikę. Pełnię szczęścia osiągnęłam dopiero wtedy gdy połączyłam to wszystko ze sobą.

  • Każda przemiana tak naprawdę zaczyna się w głowie. Mnie swego czasu bardzo stopował fakt, że coś mnie omija, że ktoś może sobie pozwolić na dużą czekoladę, a ja nie. Od pewnego czasu mój tok myślenia się zmienił, oczywiście są momenty, kiedy zazdroszczę ludziom, którzy mogą jeść i nie tyć 😉 ale nie na tym to wszystko ma polegać. Mamy być szczęśliwi sami ze sobą, a nie robić coś na siłę. Tak długo jak będziemy robić coś na siłę, nic się nie zmieni.
    Tekst bardzo motywujący, zainspirowałam się i też razem z Tobą chcę przez pół roku zrobić super progres 🙂 Poza tym Twój wynik na 5 km? REWELACJA 🙂

    • Kazdy jest inny i nie ma nic zlego w tym, ze komus zazdroscimy badz inaczej – zamiast probowac na sile udawac, ze jest cudnie bo kolezanka je czekolade a my salate lepiej skomponowac diete tak, by tej zazdrosci nie bylo. Mnie bardzo frustruje ograniczanie sie. Gdybym miala jesc na sniadanie jednego muffinka (nawet najzdrowszego) albo degustacyjnie probowac ciasta, chyba bym sie poplakala. Dlatego diete, cheatmeale i odchudzanie prowadze tak, by czuc sie dobrze sama ze soba, czuc sie normalna osoba, ktora normalnie je, zyje i sie rusza a nie „fit freakiem z gorszym metabolizmem”.

      • Dokładnie, właśnie o to chodzi. Żeby dobrze czuć się ze sobą, a nie robić czegoś na siłę albo na pokaz 🙂

  • Duzo latwiej jest mi sie zdrowo odzywiac, gdy naprawilam swoje relacje z jedzeniem. Wczesniej mialo to wymiar problemu alkoholowego a w takiej sytuacji niesamowicie ciezko o racjonalne odzywianie sie. Dopiero zmiany wewnetrze spowodowaly, ze przestalam zajadac stresy a co za tym idzie moglam zaczac sie odzywiac normalnie.

    Pomogl mi w tym moj kiepski zoladek (razowe, surowe, kapusty, otreby – odpadaja) ale oznacza to, ze rowniez po potrawach tlustych, slodkich i przetworzonych jest mi ciezko/mam wzdecia. Na zdrowym jedzeniu czuje sie lepiej, mam lepsze samopoczucie. Obzarstwo mi sie nie kalkuluje i to juz krotkoterminowo. Wiedza, ze za 2 godziny bede umierac, skutecznie zacheca mnie do umiaru. Bardziej niz daleka perspektywa tego, ze kiedys utyje kg.

    Za to jako bylemu zawodowcowi (na poziomie juniorskim ale jednak :P) ciezko jest sie przekonac do sportu dla sportu. Zwlaszcza, ze w mojej dyscyplinie bieganie czy cwiczenia ogolnorozwojowe mialy funkcje czysto utylitarna (stad latwiej mi sie przekonac do interwalow, ktore sa czysto uzytkowe – dla zdrowia i metabolizmu). Brakuje mi rywalizacji a bieganie dla biegania to nie ten poziom funu i emocji.

  • Podziwiam:):) ja też zakochałam się w bieganiu, biegam od połowy lutego, najpierw na bieżni a teraz w terenie (chociaż nigdy nie wyobrażałam sobie siebie biegającej!!- kojarzyło mi się to TYLKO z „kolką” i zadyszką…) i te postępy naprawdę cieszą! W środę moje tempo na km wynosiło 5min23s, jeszcze nie tak spektakularne, ale cieszy i motywuje! Dzisiaj było troszkę gorzej, bo pod wiatr ale nie chodzi tylko o to- najbardziej lubię to uczucie wolności i relaksu!

  • Jaka pozytywna energia od Ciebie bije, uwielbiam takich ludzi. Gratuluje wyniku w pełni na niego zasłużyłaś. Ja Ci nie dorównuje, żeby przebiec 5km potrzebuje 30min., ale takie tempo sprawia mi przyjemność.Życzę dalszych sukcesów 🙂

  • Podziwiam i zazdroszczę:) zastanawiam się czy na tym etapie jesz „na oko” weszło Ci to w krew i nie musisz sie zastanawiać czy idziesz według planu/jadlospisu, liczysz, warzysz?:) mi się marzy, że za parę tygodni będę umiała wybrać co zjem i w jakiej ilości bez sciagi:)

    • Zdecydowanie „na oko” 🙂 Na tym etapie umiem już oszacować gramaturę konkretnych posiłkow, pamiętam kaloryczność używanych przeze mnie produktów i czasami w drugiej połowie dnia zastanawiam się ile już zjadłam, a na ile mogę sobie pozwolić na przykład na romantycznej kolacji 🙂

      Ale w czerwcu na pewno wrócę do konkretnego jadłospisu, bo wtedy efekty są najlepsze – nie tylko sylwetkowe, ale same treningi też idą lepiej, gdy żywienie jest do nich dostosowane 🙂

  • Cudownie się czyta takie motywujące wpisy! Naprawdę niesamowicie mnie inspirujesz. I w ogóle to mam wrażenie, że życie napisało nam podobną historię, nawet się zastanawiam dlaczego jeszcze nie mam takiego fantastycznego narzeczonego :P. Ten sam schemat, problemy z PCOS, objadanie się, chudnięcie, tycie, pokochanie biegania!!! 😉 <3