W mojej głowie rozbrzmiewają przerażające dźwięki, rodem ze Szczęk. Albo jeszcze gorzej! Z czołówki Archiwum X. Rozumiecie – sprawa jest naprawdę poważna. Czas zrobić ten odważny krok.
Krok na wagę.
Spojrzenie w dół.
NOŁ FAKING ŁEJ.
Schodzę z wagi.
Wchodzę jeszcze raz.
Spojrzenie w dół.
…I już nie Szczęki są grane w tle. Nawet nie Archiwum X. To Agnieszka Chylińska drze mi się prosto do ucha i pyta:
Dobrze zjeść dobre rzeczy w święta. Normalna sprawa! Ja to wszystko rozumiem. Ba! Nawet serdecznie polecam, jednak podkreślam, że aby utrzymać stałą wagę trzeba:
Tylke tylko, że zatrzymałam się na pierwszym punkcie.
Brakiem ruchu, przejadaniem się (bo nie da się inaczej nazwać degustacji wszystkich gatunków ciast i sałatek jednocześnie 😉 ), alkoholem.
Przez 4 dni doznawałam Zaćmienia Umysłu i postanowiłam udawać przed samą sobą, że jeśli ja przestałam liczyć kalorie, to kalorie przestały się liczyć.
A tu się okazało: TAKIEGO WAŁA!
Czy raczej wałka. Kolejnego. Coraz śmielej wyłaniającego się znad dżinsów.
… Ale nie zmienia to faktu, że z moich 15 tygodni* planowanej instensywnej redukcji, jestem do tyłu o dwa tygodnie. Cofnęłam się do punktu startu.
I co można zrobić z takim wnioskiem?
Zanim powiem, co się powinno, powiem, co twierdzi większość moich pacjentek, gdy rozmawiamy podczas pierwszych konsultacji:
– podpisano: prawie każda kobieta po pierwszym poważnym potknięciu w odchudzaniu
TAKI WNIOSEK MOŻNA BY PRZECIEŻ ZAJEŚĆ!
I w tym momencie (wreszcie!) umysł zaczyna stawać się jaśniejszy i dopuszczam do głosu mojego Wewnętrznego Dietetyka, który ma nieco lepszy pomysł: wyciągnijmy z tego wnioski i opracujmy środki zaradcze na przyszłość.
*Jestem w trakcie swojego wyzwania #DietetykNaDiecie – chcę sprawdzić, jak może zmienić się moje ciało, gdy zaangażuję się na poważnie w różne aspekty dbania o siebie (treningi + dieta + sen + regeneracja); wnioski z moich 100 dni (i kilku pacjentek, z którymi działamy) będą stanowić bazę do kolejnego produktu – Współtowarzysza Odchudzania 🙂
**Oprócz wagi (3 uśrednione pomiary) monitoruję również obwody, zdjęcia porównawcze i stopień wciśnięcia w spodenki wzorcowe, w których paradowałam na Dominikanie 1,5 roku temu; może kiedyś pokażę Wam te żenujące ujęcia, które zrobiłam w dzień startu 😀
Było warto! | Żałuję… |
zjeść te wszystkie pyszne ciasta i dania, których na co dzień nie jem nawet w małych ilościach (bo np. jestem za leniwa na ich gotowanie/pieczenie), a moja mama, ciocia i babcia są w nich mistrzyniami | alkoholu – np. piwa wypitego „bo gorąco”, albo winka popijanego od obiadu do kolacji „bo jak stoi, to się chce” – korzyść z tego żadna, kalorii więcej, samokontroli mniej. A przecież bez byłoby równie fajnie |
braku ruchu – krótki, powolny spacer to trochę za mało, by zrównoważyć warte szaleństwa cuda z pierwszego wersu pierwszej kolumny | |
rezygnacja z fitatu – do codziennego monitorowania ilości spożytych kalorii, na co dzień używam aplikacji, która skłania mnie do uważnego jedzenia (prowadzenie dziennika diety zmusza do zapamiętywania zjadanych posiłków, przez co sam proces jedzenia staje się uważniejszy i łatwiej wyłapać moment, w którym zaczynamy przeginać | |
czasu trwania tej słodkiej rozpusty – 1 dzień łatwo nadrobić, ale cztery będą mnie kosztować co najmniej dodatkowy tydzień pracy na siłce i w kuchni |
Agniecha w swojej piosence pyta: Czy mogę odejść sobie już?
I sama sobie odpowiada: Bez żalu nie.
I rację ma, bo o ile można sobie odchudzanie ułatwić i uprzyjemnić (co robię z powodzeniem), tak trzeba też liczyć się z tym, że jeśli chce się efektów, to podstawowe założenia (deficyt kaloryczny!) muszą być zrealizowane – nie tylko wtedy, gdy nam z tym wygodnie i komfortowo.
Jeśli chcę dostać coś więcej, niż to, co mam teraz, to wypadałoby zacząć dawać z siebie więcej, niż dotychczas.
Życietoniejebajka 😉
Najlepsze, co mogę zrobić, to wrócić na dobrą drogę, realizować założenia (które sama ułożyłam dla siebie z troski! bez narzucania nierealnych wymagań) i wdrożyć kolejne wnioski w życie.
Teraz. Przyznaję przed sobą i przed Wami – przegięłam. Ale najgorsze, co mogłabym teraz zrobić, to odraczać moment uświadomienia sobie błędów i nadal nie zauważać, że sabotuję własne cele.
Każdy moment jest dobry na powiedzenie sobie dość. Wbrew temu, co myślimy w trakcie Zaćmienia Umysłu, to w każdym momencie warto powiedzieć do siebie głośno i stanowczo:
Okej Monika. Już wystarczy. Narobiłaś bałaganu, ale zrobienie większego, nie sprawi, że stanie się czyściej.
– Mój Wewnętrzny Dietetyk
… Serio Ajnsztajnie?
Ano. Mimo, że w akcie obżarstwa wydaje nam się, że „jeszcze jeden baton nie zrobi różnicy”, muszę nam wszystkim przypomnieć, że: owszem, zrobi.
Nie wierzysz?
Snickers ma 250 kalorii.
Spalenie 1 Snickera kosztuje mnie pół godziny na ergometrze.
Więc jak mantrę powtarzać będę: MONIKA, NIE SZASTAJ KALORIAMI, KTÓRYCH NIE CHCE CI SIĘ SPALAĆ NA ERGOMETRZE.
A jak to wyglądało u Was? Podziel się wyciągniętymi wnioskami lub poradą, która sprawiła, że przeszłaś przez święta bez rozpinania guzika w spodniach 😉
WAŻNE: Żeby tworzenie listy Środków Zaradczych i robienie analizy błędów miało sens, należy wrócić do niej za każdym razem, gdy zbliża się powtórka z podobnych okoliczności, jak np. wyjazd do rodziny.
Temat mikrobioty w ostatnich latach stał się bardzo popularny i badań dotyczących jej wpływu na nasz organizm jest coraz więcej. To że wpływa na trawienie pokarmów jest dość oczywiste, ale…
Jestem prawie pewna, że podczas zakupów rzucił się już Wam w oczy wskaźnik Nutri-Score. To te charakterystyczne kolorowe literki na opakowaniach produktów. W supermarketach widać je coraz częściej, dlatego weźmiemy…
Gotujesz ryż w woreczku? Można to zrobić lepiej, czyli ugotować ryż bez woreczka i to na sypko! Gotowanie ryżu bez woreczka może wydawać się trudnym zadaniem, ale nic bardziej mylnego!…
Pewnie większość z Was już gdzieś słyszała o kreatynie. Mogę się założyć, że zwykle było to jednak w kontekście sportowców i/lub osób trenujących siłowo – a to nie jedyne jej…
Oj matko jak to wszystko poszło nie tak. I nie chodzi o to że byłam/jestem na redukcji. Bo nie byłam. Chodzi o to że się zwyczajnie nawpier*** sory za doslownosc. W niedzielę to aż kolki dostałam. Ale jak wjechał bigosik to czemu nie!
Masakra jakaś. Ale może takie stoczenie się na dno pozwoliło spojrzeć prosto w oczy. Nie ma co udawać że tych dodatkowych kilogramów nie ma i że się nie zauważa. Kilka dni temu wyciąg wyciągnęłam spodenki z zeszłego roku. I co? I dupa. Nawet się nie zapiełam. Nawet na wdechu się nie zapiełam. Tam nie było szans na zapięcie. Uświadomiłam sobie z przyjaciółka dziś kilka rzeczy: (podobna waga, podobne problemy z miłością do jedzenia)
– czas przestać się oszukać. 82 kg to dużo i z każdym kilogramem będzie coraz trudniej/ciężej.
– nigdy nie będzie dobrego czasu na rozpoczęcie ogarnięcia zdrowego jedzenia i ćwiczeń (bo wakacje, bo majówka). No albo wóz albo przewóz. Świat nie zniknie bo oto zaczynamy się odchudzac.
– a ja obiecałam nie kusic jej ciastkami/ frytkami tylko po to żeby wyrzuty sumienia podzielić na dwie.
Szczerość – z innymi i samym sobą – to jedyna droga do naprawy nawyków żywieniowych, tego nie obejdziemy.
Boli, ale warto 😉
Jaki oczyszczający wpis! U mnie różowo nie było ale to i tak najbardziej rozsądne święta ever. Tylko jeden dzień na wyjeździe u rodziny, więc tylko jeden dzień jedzenia tych wszystkich pysznych rzeczy. Drinki wyjechały tylko 3 w trakcie całych świat więc nie tragedia. Dużo słodkiego ale mało majonezowych sałatek, właściwie żadnej. Żałuję paczki marcepanowych pralinek zjedz onych samotnie w pt i sob wieczór oraz tabliczki czekolady odkrytej w torebce i zjedzonej w poniedziałek. Całej. Rekompensujacy trening sobotni zrobiony ale poniedziałkowy już nie… Odbieram sobie za to 200kcal dziennie przez następne 5 dni i dodaje ekstra aktywność w postaci rowerem do pracy i dodatkowy trening. I następnym razem nie szastac kaloriami…
Dobre wnioski! Pozostaje nam pokazać sobie w majówkę, że można inaczej 🙂
Jakże to nieziemsko życiowe i podobne do odlotów świątecznych wielu z nas.
Ja też zjadłam o wiele za dużo (zwłaszcza sałatki jarzynowej megamajonezowej i boskiego drożdżowca mamy), ale ponieważ tuż przed świętami bez wałków wylewających się górą zaczęłam zakładać spodnie z lata ubiegłego roku to mała czerwona lampeczka się paliła. Dzięki temu mimo zarzucenia wpisów w fitatu i braku konkretnego ruchu udało mi się przytyć z trzydniowym świętowaniem tylko/aż kilogram. Pewnie spora w tym zasługa tego, że nie piłam alkoholu, słodycze ograniczyłam tylko do tego ciasta drożdżowego (choć zdecydowanie nie były to przyzwoite porcje) a poza sałatką jarzynową z dziką ilością majonezu jadłam w miarę przyzwoite rzeczy – chude mięsa i wędliny.
Trzymam kciuki żebyś szybko odrobiła straty tzn. zrzuciła nadmiary
Od jakiegoś czasu ograniczam mieso, dlatego nie zjadłam wielu potraw, wczoraj ku mojemu zdziwieniu waga pokazała 0,5 kg mniej niż przed świętami 😉
Oby tak dalej! 🙂
Jadłam więcej niż zazwyczaj ale uświadomiłam sobie to dopiero kiedy trafiłam na Twój wpis. I to nie tak, że kieruje się mechanizmem zaprzeczenia. Po prostu były święta to i było więcej jedzenia. Więcej zjadłam. Ani mi pomyśleć, że mogłabym to kontynuować, czy mieć do siebie żal. Rpzpamiethwac. Tworzyć długie posty o tym. Skończyły się święta i naturalnie wróciłam do swoich nawyków. Nie wiem czemu ludzie robią z tego taką otoczkę…I wielkie halo, bo się trochę więcej zjadło
Nie wiem po co inni „tworzą długie posty o tym”, ale ja wyciągam w ten sposób wnioski i planuję strategię na kolejne, podobne okazje, które jeszcze się przytrafią w trakcie mojej 15-tygodniowej redukcji. Ponadto uważam, że dobrze dzielić się nie tylko dobrymi momentami, ale też otwarcie mówić o istnieniu tych gorszych – dzięki temu nie czuję, że dokładam swoje 3 grosze do utrwalania odrealnionych wizerunków w Internecie.
Co roku się tak oszukuję, mówię, że jeden dzień nie zaszkodzi, bo przecież słodkiego nie lubię, mięs też nie- czyli tego, co w powszechnym mniemaniu jest tuczące. Ale kolejnej kromki chleba czy lampki wina to już się nie liczy. Dlatego, w tym roku, wyciągając wnioski z poprzednich rodzinnych spotkań, nie poddałam się. Mimo długiej podróży i przymusowemu jedzeniu „gdzieś” przez całą dobę, mimo wielu spraw do załatwienia, mino chrzcin swojego dziecka i ukochanych pierogów ruskich na stole- nie, nie poddałam się. Jestem 7. Tydzień „na ketozie”, robię codziennie zdjęcia tego, co jem, każdego tygodnia staram się bardziej, mocniej. Pierwszy raz czuję,że daję radę i jestem z siebie super dumna. Jestem już na półmetku do oaiągnięcia swojego pierwszego założenia. Da się, naprawę się da! A, pierogi też zjadłam. 4 maluśkie, a nie 40, jak Zwykle. Ale ilości węglowodanów nie przekroczyłam. Zawzięłam się tym razem, sprawdzam swój charakter;-)
A u mnie od lat Wielkanoc z górach = 2 dni dobrego trekkingu w niedzielę wpadło 21km, w poniedziałek 16km. Tym razem nie odpuściłam z fitatu i czuję się przegenialnie po okresie świątecznym. Wjechał jedynie zdrowy sernik (2 kawałki po ok 270kcal). Co mi to dało? Wiem, że można przeżyć święta bez objadania się i wiem, jak dobrze dzięki temu można czuć się po świętach. Dobra nauka na przyszłość. Przy kolejnych okazjach świąt, urodzin i innych uroczystości postaram się mieć mocno w pamięci tą lekkość jaką mam w tym roku po Wielkanocy mam nadzieję, że dzięki temu łatwiej będzie mi zapanować nad tą chwilą słabości przy stole, mając na szalach dobre i złe samopoczucie dzień po imprezie swoją drogą – świetna tabela, podsumowanie, wnioski i go go na przód
Slusznie zauważyłaś – trzeba mieć te dobre chwile w pamięci i być uważnym na sytuacje, w których te wnioski mogą się przydać.
Bo od samego dojścia do wniosku nie dzieje się dokładnie nic, trzeba je wdrożyć 🙂
Mnie 'uratowala’ praca. Stety/niestety cale swieta pracowalam i nie mialam czasu sie obzerac.
Mam nadzieję, że niedługo sobie odbijesz i będzie czas na regenerację!
Wyłamię się bo ja w tym roku bardzo dumna! W zasadzie już w Boże Narodzenie 2018 się nie przejadałam, ale mimo tego jeszcze wtedy miałam dolegliwości jelitowe. Spuchnięty brzuch po nieważne czym. Ale te święta to poezja i jestem baaaardzo zadowolona z siebie. JAKIŚ TAKI PRZEBŁYSK lepszego uczucia sytości i BRAK OCHOTY na JEDZENIE OCZAMI . W końcu i ja zaczęłam słuchać swoich porad W Wielkanoc nawet nie spuchł mi brzuch, za to w poniedziałek już tak bo spróbowałam nalewki i wypiłam wieczorem piwo dla RELAKSU, ale po tym to zawsze tak jest jak jest, że brzuch płacze. Dlatego jeden wniosek pozostał, że alkohol jest dla mnie E E Nie dziękuję Ale co jak co i tak święta według mnie bez opłakanych efektów
Ja również sobie pofolgowałam przez święta i jadłam co i prawie ile chciałam. Lecz dodatkowo cały czas liczyłam plus minus kalorie (nie wszystkim ciastom znalazłam ile ich mają w sobie więc robiłam mniej więcej) i wychodziło mi z 500-700 kcal nadwyżki. Alkoholu na szczęście nie piję. Przytyłam 1kg, przy mojej już zrobionej redukcji -3kg. Hehe. Więc to też mały kroczek w tył ale mam nadzieję wkrótce go nadrobić. 😉
Bez problemu :)! Pamiętajmy, że po przejedzeniu co najmniej 1/3 zmiany na wadze to zatrzymana woda i treśc jelitowa, to nie sama tkanka tłuszczowa, którą najtrudniej spalić.
A ja powiem tak: WARTO BYŁO. 🙂
Żałuję tylko drinków pitych bezmyślnie w poniedziałek, bo przez to wtorek należał do ciężkich dni.
I tak, waga podskoczyła, tak, redukcja się cofnęła, ale warto było. W Świętach najbardziej kocham to, że nie ma zasad. Nie ma ważenia, mierzenia, liczenia. To są narzędzia, ale mnie na razie bardzo angażują i stresują. Brak myślenia o tym sprawia, że mój mózg cudownie odpoczywa.
A dziś (środa) jem już zgodnie ze swoimi założeniami.
Brawo :)! To teraz byle do majówki bez Zaćmień Umysłu, damy radę!
Niestety możemy przybić sobie piątkę (ale niską, bo nie ma się czym chwalić.. ).
U mnie wyglądało to bardzo podobnie, wyjazd na święta do domu, mimo założeń zachowania rozsądku w jedzeniu pyszności, planowanych aktywnościach fizycznych, a nawet upieczenia odchudzonego sernika, zakończył się 4 dniowym obżarstwem.. Puściły wszelkie hamulce, a głos rozsądku nie miał szans przebić się przez myśli w stylu „Nie jadłam takiego ciasta od tak dawna, i długo znów nie będę jadła…”, „Ta babka jest taka pyszna, ostatni dzień i od jutra basta.”
W rezultacie na wadze +2, obwodów bałam się sprawdzać..
Na redukcji jestem już jakiś czas, rezultaty nie przychodzą łatwo , a tymi kilkoma dniami zażarłam rezultaty jakiś 5 tygodni pilnowania michy i treningów…
Ehh, ale od wczoraj wróciłam (mam nadzieję, że wytrwam!) do pilnowania diety, liczenia kalorii i aktywności fizycznej. 🙂
Dzięki za ten wpis, nie jest łatwo dzielić się takimi „porażkami”, aj noł…
Przy najbliższej okazji (niestety dla mojej diety w weekend znów czeka mnie cheat day) wypróbuję Twoje środki zaradcze! 🙂
No właśnie – te nasze „najbliższe okazje”. Gdy spojrzałam w kalendarz bardziej krytycznie, okazało się, że moje życie w 1/4 składa się z nietypowych okazji :). Rodzice z obu stron daleko, więc odwiedzamy ich nie tylko na obiad, ale na weekend. Wyjazdowe szkolenia. Podróże. Spotkania z przyjaciółmi, wyjazdy do przyjaciółek mieszkających poza Łodzią, randki i inne takie przyjemnostki.
Przecież to nie żarcie czyni je fajnymi! ;). A już na pewno nie wtedy, gdy zależy mi na redukcji wagi – ze świadomością konsekwencji nie cieszy tak samo, jak kiedyś.
Mam pytanie z innej beczki: czy można być dobrym dietetykiem nie lubiąc gotować ?
Trzeba potrafić robić to smacznie i sprytnie – niekoniecznie lubić;). Ale bez umiejętności szybkiego gotowania ze zdrowych produktów – marne szanse.
Ciężko jest powiedzieć sobie dość, zaspokoić i zastąpić pragnienie
ja dzieżko mam , przeglądam często sklepy internetowe i próbuje zapominać kupując sobie coś, ostatnio czesto kupuje gry na sklepgm.pl
Ja potrafię się kontrolować, kiedy jestem z daleka od domu rodzinnego. Natomiast gdy wracam, np. na święta, na imprezę urodzinową to całkowicie odpuszczam dietę, swoje założenia. Wpierdzielam co popadnie. To jest męczące. Dlatego unikam częstych wyjazdów do rodziców. Nie potrafię tego kontrolować. Myślisz, że ma to jakiś związek z tym, że to w domu rodzinnym zaczęła się moja obsesja odchudzania, depresja, obżarstwo? Nie chcę bać się kolejnych świąt, urodzin, wakacji…
Jeśli myślisz, że to może mieć związek – zapewne ma związek. Z drugiej strony, większa skłonność do przejadania się w domu rodzinnym może wynikać również z pozytywnych wspomnień – ucztowania, biesiad, święowania jedzeniem, przyzwyczajenia, że „jak w domu, to do syta”.
Nie ma regul, za bardzo jesteśmy skomplikowani
Dzięki za odpowiedź! Co ja bym dała, żeby bardziej móc zrozumieć mój organizm…
A ja miałem pierwszy raz Święta bez Coli i słodyczy – ciast i innych a alkoholu nie tykam. I powiem nie było tak źle. Za to smaki miałem na jaja na twardo i na żur z białą kiełbasą i ogólnie kiełbaski 😉 . Od tamtej pory schudłem więc nie jest źle.